27 września 2012

Rozdział 6


    Zostałam właśnie pozbawiona serca. Brutalnie wyrwane, pozostawiło po sobie tylko czarną dziurę. Na co mi taka moc, skoro nawet nie potrafię ocalić ukochanej osoby.  Powinnam móc go ochronić, w ogóle nie dopuścić do tego, by coś mu się stało. Łzy spływały z moich oczu jak z fontanny. Kurczowo ściskałam w objęciach ciało Wiktora, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że on naprawdę nie żyje.  Że mnie opuścił. Przecież to niemożliwe. W końcu był moim aniołem. No właśnie był.  No i mam kolejny powód, żeby się nienawidzić. Gdybym go nie pozbawiła skrzydeł, on wciąż by tu był, to nigdy nie miałoby miejsca.
 Zacisnęłam mocno powieki, próbując powstrzymać napływające na nowo słone krople, ale gdy tylko to zrobiłam, przed oczami znów stanęła mi ta straszliwa scena. Nie mogłam patrzeć na to po raz kolejny, lecz gdy tylko otworzyłam oczy zobaczyłam coś dziwnego. Ciało Wiktora zaczęło świecić, mienić się tysiącami barw, jakby zostało obsypane magicznym pyłem i z każdą sekundą stawało się coraz to bardziej przeźroczyste. Znikał. W końcu nie pozostało mi już nic. Zupełnie. Jedynie sztylet, który go zabił tkwił u moich stóp. Na ostrzu wciąż lśnił szkarłat. Łzy przybrały na sile. Przecież ja sobie bez niego nie poradzę.
    Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Będąc święcie przekonana, że to Artur, chwyciłam za rękojeść sztyletu, gotowa w każdej chwili odpłacić mu za to, co zrobił i obróciłam się gwałtownie.
    Jednak to nie był on. Ostrze wypadło mi z dłoni. Kolana się pode mną ugięły i chyba zemdlałam, bo ostatnie, co pamiętam to silne ramiona, ratując mnie przed upadkiem i bursztynowe oczy wpatrzone we mnie, a później była już tylko ciemność. 


***


    Ocknęłam się w jakimś pokoju. Po chwili jednak zaczęłam rozpoznawać oliwkową barwę ścian gdzieniegdzie oblepianą wizerunkami Paryża i wszystkiego, co związane z Francją. Miękka pościel pod palcami też była znajoma. Znajdowałam się we własnym łóżku. Poderwałam się gwałtownie i zaraz tego pożałowałam, gdy pokój najpierw zawirował niczym na karuzeli, a później zasłoniła go gruba kurtyna utkana z ciemności. Opadłam z powrotem na poduszkę, czekając aż sufit przestanie się kręcić i wróci na swoje miejsce.
- Mięty? – usłyszałam ciepły głos, który był jak balsam na moje rany.
     Herbata miętowa, jedyna rzecz, jaka potrafiła przywrócić mój spokój ducha, oczywiście oprócz Wiktora. Odwróciłam głowę w prawo i zobaczyłam go. Siedział tuż obok na ciemnozielonym krześle obrotowym, wciąż idealny, wspaniały i piękny. A nawet jakby jeszcze bardziej idealny i wspaniały, choć nie byłam pewna czy to możliwe. Wyciągał w moją stronę mój ulubiony kubek, czerwony z wymalowanymi różami w kolorze bladego różu. Jego bursztynowe oczy były pełne troski, mimo że głos jak zawsze miał opanowany i spokojny.
     Pozostawała tylko kwestia formalna, skąd u licha on się tu wziął?! Przecież na własne oczy widziałam jak zginął, a teraz siedział tutaj sobie jak gdyby nigdy nic? Fatamorgana? Lub mój, już poważnie przemęczony, mózg starał się bronić w ten sposób przed traumą. Wymyślając sobie Wiktora jakby wciąż tu był. Albo w końcu oszalałam i widzę duchy. Oh.. Potrzebuję mięty.
    Niepewnie wzięłam od niego herbatę, podnosząc się ponownie, tym razem powoli. Musnęłam przy tym delikatnie jego dłoń. Nie przeszła na wylot. Czyli jest dobrze. Nie jest żadną zjawą, duchem czy marą nieczystą. Ale w takim razie, czym?
     Gapiłam się na niego, jakby był tylko złudzeniem, iluzją, wymysłem mojej chorej wyobraźni i zaraz miał zniknąć. Lecz on wciąż tam był. Siedział na krześle i wpatrywał się w podłogę, jakby bał się spojrzeć mi w oczy. To wszystko zaczynało mnie przerastać, a cisza wisząca w powietrzu dzwoniła mi w uszach niczym najgłośniejszy alarm.
- Zapewne zastanawiasz się, co tutaj robię – zaczął niepewnie. Dla bezpieczeństwa, upiłam parę łyków mięty przygotowując się na to, co zaraz usłyszę. Przytaknęłam lekko. – No więc, prawda wcale nie jest taka trudna jak by się mogło wydawać – spojrzał na mnie. – Wcześniej byłem aniołem, więc gdy umarłem – mimowolnie wzdrygnęłam się na dźwięk tego słowa – znów się nim stałem – wzruszył beztrosko ramionami, a przynajmniej chyba myślał, że tak zrobił.
- Tak po prostu? – wykrztusiłam w końcu z siebie. Wydawało mi się to trochę dziwne i skąd mogłam mieć pewność, że to naprawdę on, a nie na przykład jakaś kolejna sztuczka Artura?
- A czego jeszcze chciałaś? Fajerwerków?  - uśmiechnął się nieznacznie. Dobra to już było podobne do niego.
- Jestem tylko zwykłym człowiekiem, dla mnie to jest po prostu…
- Dziwne? – wszedł mi w słowo.
- I to bardzo dziwne – zamilkłam i po chwili dodałam. – Czyli znowu jesteś aniołem? – przytaknął. Moim stróżem? – ponownie przytaknął. – I nie… wyparujesz? – zamachałam ręką jak Copperfield, prawie wylewając moją miętową herbatę..
- Nie – uśmiechnął się smutno, jakby coś go dręczyło, jakby chciał by to była prawda.
- Dobrze, więc mam jeszcze jedno pytanie. Czy to oznacza, że znów będziesz czytał mi w myślach?
Wiktor uśmiechnął się tylko szelmowsko, a ja już wiedziałam.
     No to po mnie.


***


     Wiktor kręcił się po kuchni, parząc mi jeszcze mocniejszy napar z mięty, a ja stałam sama w swoim pokoju, wpatrując się w widok za oknem. Po co? Nie wiem, chyba po prostu podziwiałam widok, ten sam niezmienny od kilkunastu lat. Jednak po chwili przyłapałam się, że najwięcej uwagi poświęcam cieniom bacznie badając czy w żadnym coś się nie kryję. A raczej ktoś.
     Zadziwiające, że Wiktor nie kazał mi jeszcze stąd wyjechać. Najlepiej na koniec świata, totalne pustkowie, gdzie nikt by mnie nie znalazł.
     Usłyszałam dźwięk, który za każdą sekundą był coraz głośniejszy i wyraźniejszy. Ktoś wspinał się po schodach. O nie, jestem idiotką. Wiktor wpadł do pokoju niczym huragan.
- Musisz wyjechać – oznajmił stanowczo.
    Mimowolnie wybuchłam śmiechem. Wiedziałam, wiedziałam. Na dodatek, sama to na siebie sprowadziłam. Ale inaczej musiałabym chyba w ogóle zaprzestać myślenia, co w sumie nie byłoby takim złym pomysłem.
     W przeciwieństwie do tych wszystkich bohaterów książek i filmów, nie zamierzałam się spierać. Wiedziałam, że tak naprawdę będzie lepiej. Przede wszystkim, gdy wyjadę mama i tata, a co tam, nawet Dragon będą bezpieczniejsi, a tylko to się liczyło. Nawet ja zyskam trochę na czasie.
- Dobrze – zgodziłam się z lekkim uśmiechem, choć serce miałam rozdarte. Tłumaczyłam sobie, że to tylko takie wakacje. O dziwo pomagało, albo Wiktor maczał w tym palce. Skierowałam się do szafy by wyjąć torbę podróżną i spakować się.
- Dobrze? Tylko tyle? – zdziwił się. – Kim jesteś i co zrobiłaś z moją Jagódką?
- Ha ha.. Śmieszne – skwitowałam. Wiktor potarł brodę w zamyśleniu i przeczesał włosy dłonią. - No co? - jego skonsternowana mina sprawiła, że mimowolnie wybuchnęłam śmiechem.
- Po prostu myślałem, że będziesz bardziej narzekać, jęczeć, dramatyzować – zaczął wyliczać na palcach.
- Ja dramatyzować? To ty zawsze dramatyzujesz.
- Ja dramatyzuję? Ja wcale nie dramatyzuję. Ja.. No dobrze może troszeczkę.
      Zaśmialiśmy się cicho i zaraz spoważnieliśmy. To nie był dobry czas na żarty, mimo to udawało nam się obojgu przywołać uśmiech na twarzy.
     Wiktor pomógł mi się spakować, co chwilę krytykując to, co wrzucałam do torby i podmieniając na coś innego, a wtedy ja wydzierałam się na niego i kończyło się na tym, że obie rzeczy lądowały w walizce. Ja nie wiem jak to wszystko się tam mieściło.
     Rodzicom powiedziałam, że jedziemy na wakacje i wrócimy niedługo.
     Mam taką nadzieję…


***


- Mieliśmy wyjechać w bezpieczne miejsce, a nie na jakieś totalne odludzie – dopiero teraz zaczynałam marudzić. Czy on zawsze musiał brać wszystko dosłownie?
- Czemu nie? To był dobry pomysł – odpowiedział na moje pytanie zadane w myślach i uśmiechnął się szelmowsko, zaś ja posłałam mu mordercze spojrzenie. – Spodoba ci się zobaczysz.
    Zatrzymaliśmy się na jakiejś polnej drużce, o ile to w ogóle była droga, na którą zjechaliśmy z asfaltu dobre kilkanaście kilometrów temu. Zlustrowałam okolicę wzrokiem. Staliśmy w szczerym polu, bardzo rozległym polu, nawet chyba za bardzo. Na wschodzie ciągnął się jedynie las, który wydawał się być oddalony o setki metrów.  Polana po prawej rozlegała się na całej szerokości aż po horyzont. Nie było na niej nic, jakby słońce wszystko wypaliło, pozostawiając jedynie piach. Zaś lewa strona… Cóż ciężko było zobaczyć czy w ogóle coś na niej jest, oprócz trawy, która była prawie tak wysoka jak ja. Żeby dojrzeć coś więcej, pewnie musiałabym wspiąć się na dach samochodu, a na to Wiktor by mi na pewno nie pozwolił. Jeszcze bym mu lakier zarysowała. Gdy tylko o tym pomyślałam, spojrzał na mnie spod łba, a ja uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Zmieniam zdanie, ja chcę do domu. Nawet nie wiedziałam, że w Polsce można znaleźć takie miejsce, bo to jest jeszcze Polska, prawda?- spytałam niepewnie.
- Zaczekaj, nie widziałaś jeszcze największej atrakcji.
- Ciężko tu cokolwiek zobaczyć – spojrzałam wymownie na chaszcze za mną. Wiktor przewrócił tylko teatralnie oczami i zrobił taką minę jakby prosił o więcej cierpliwości do mnie.
- No, przydałoby się - wyszczerzył zęby w uśmiechu i zniknął mi z pola widzenia, zanim zdążyłam czymś w niego rzucić. Najlepiej kamieniem.
     Wsiedliśmy z powrotem do auta i ruszyliśmy. Mimo włączonej klimatyzacji można było się w nim usmażyć, jechałam więc praktycznie z głową wystawioną na zewnątrz, by poczuć choć odrobinę wiatru na twarzy, jednak musiałam uważać, by nie dostać chłosty suchymi badylami. Jechaliśmy w ślimaczym tempie, bo droga wyglądała tak, jakby ostatnio ktoś nią jechał z dziesięć lat temu, można było się zawiesić na co drugim wyboju.
    Jednak kiedy w końcu dojechaliśmy na miejsce, myślałam że go uduszę.
- To jest ta niby twoja atrakcja?!
- Nie mów że ci się nie podoba – uśmiechnął się szalenie, wysiadając z samochodu. Podążyłam za nim.
- Przecież to ledwo stoi. Ja w ogóle nie wiem  j a k  to jeszcze stoi.
     Spojrzałam na stary, spróchniały domek, z co najmniej szesnastego wieku. Stał na skraju lasu, strasząc ptaki i grzybiarzy, o ile jacyś są na tym odludziu. Nie.. To nawet nie był dom, a jakaś chatka, kryta strzechą. Resztki zakurzonego szkła tkwiły w podziurawionych przez korniki ramach okna. Brakowało tylko kurzej stopki i idealnie nadawałby się dla Baby Jagi. To nawet nie miało prawa stać. Gdybym uderzyła lekko, ba, gdybym rzuciła kamieniem, budynek na sto procent by się zawalił.
- Chodźmy do środka – złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą, gdyż stawiałam zawzięty opór.
- Żeby nas pogrzebało żywcem? Nie dziękuję. Po za tym, tam musi być pełno pająków – wzdrygnęłam się na samą myśl o nich i wszędzie piętrzących się pajęczynach. Fuj. Ble. Ohyda.
- Miejże trochę wiary – jęknął. Teraz powoływał się na swoją anielską naturę, nie działało.
- Chętnie, ale to nawet nie ma prawa stać – powtórzyłam uparcie.
- Oh Jogi, Jogi – zaśmiał się.
Kiedy Wiktor chwycił za klamkę, drzwi zaskrzypiały niemiłosiernie, a ja odruchowo zamknęłam oczy i skuliłam się nieznacznie, czekając na huk towarzyszący rozpadowi. Ale nic takiego się nie stało. Ten dom wciąż stał. Niemożliwe.
- A nie mówiłem? – posłał mi triumfalny uśmiech.
    Weszliśmy do środka i dopiero wtedy zdębiałam. Spodziewałam się zobaczyć to, co każdy na moim miejscu. Czyli małą, zakurzoną, zawaloną wszystkim co popadnie i przyozdobioną pajęczymi nitkami przestrzeń. Zamiast tego przede mną ukazał się duży, zadbany pokój o białych nieskazitelnie czystych ścian z obrazami i pełnym umeblowaniem. Na ciemnym  parkiecie stała sofa i fotele, a pomiędzy nimi szklany stolik. Nawet telewizor tu był. A w kącie.. Nie, niemożliwe. Czarny jak noc fortepian aż się prosił by przy nim usiąść i zagrać coś. Szkoda tylko, że nie potrafię.
     Jeden pokój był większy od całego domu.
- Co to z czary? – mruknęłam.
- Trochę anielskiej magii – Wiktor uśmiechnął się szelmowsko i puścił mi oczko.

7 komentarzy:

  1. Uwielbiam opowiadania w którym świat magii przeplata się z rzeczywistością.
    To, że u Ciebie to jest aż tak wyraźne jest wręcz niesamowite.
    Gdy czytałam początek czułam wręcz ciarki rozchodzące sie po ciele.
    Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem Twojego autorstwa i nie zawsze to sie zdarza.
    dlatego właśnie nie mogłam się oprzeć nieskomentowania jej.
    W wolnej chwili zapraszam do siebie na http://niewolnicy-przeznaczenia.blogspot.com na trochę inny rodzaj magii;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajrzałam tutaj, żeby znaleźć trochę weny na moje jakże genialne opowiadanie, ale jej nie znalazłam. Przedstawiamy dwie całkiem inne perspektywy świata aniołów. No, ale nikt nie narzucił nikomu wcześniej ram, nie? Na tym polega wyobraźnia.
    Technicznie poradziłabym Ci przeczytać rozdział jeszcze raz, bo znalazłam tam kilka drobnych literówek, ale z tej strony jest raczej w porządku.
    Podobały mi się sceny z czytaniem w myślach, naprawdę, fajnie je ujęłaś. Obie strony mogą w sumie nawzajem się teraz droczyć - Wiktor, bo umie czytać w jej myślach, a Jagoda - myśleć bardzo ciekawe rzeczy. Ha, podoba mi się! ^^
    Czekam na coś następnego.

    [angelo-dallinferno.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, można pisać o tym samym, a zarazem o czym innym, prawda? I chyba to jest w tym najlepsze. Nieograniczone możliwości.
      I dziękuję też za słowa uznania, bo ja raczej nie należę do osób świetnie albo chociaż dobrze piszących, ale to lubię więc czemu miałabym nie spróbować, a takie słowa są dla mnie motywacją by tworzyć dalej.

      Usuń
    2. Oj tak. Możliwości i do tego wyobraźnia - każdy widzi coś inaczej. I to jest we wszystkim najlepsze. Każdy opisze coś inaczej, a wszystko zależy jedynie od nastawienia autora.
      Rozumiem Cię. Też tak mam. Wszelkie komentarze podnoszą mnie na duchu i dają siłę do dalszego pisania. Nieważne czy jest się mistrzem w czymś, czy nie, ale najważniejszy jest stosunek do wykonywanego zajęcia. Jeśli ktoś kocha pisać - będzie to widać w opowiadaniu. ;)

      Usuń
  3. Anielskiej magii, tak? Zaskakujące jest to ile ten nasz aniołek potrafi... Czytanie w myślach, powiększanie domów od środka i niezaprzeczalnie uwodzenie biednych niewiast, które po uszy zatapiają się w jego uroku. Jednak niezaprzeczalnie chciałabym być na miejscu Jagody, a co! Nawet przetrwałabym to czytanie w myślach, aby taki ktoś jak Wiktor był przy moim boku:) Zresztą cieszę się, że żyje, że mimo wszystko jest i teraz będzie mu łatwiej bronic dziewczynę. Ten rozdział zdecydowanie uważam przez to za wyjątkowo. Zresztą sam w sobie jest cudowny i już nie mogę się doczekać następnego. Ile razy już ci mówiłam, że ubóstwiam tę historię? Jeśli wcale to teraz to mówię! No i nie próbuj mi już więcej uśmiercać tego chłopaka! On tu musi byc i już! Pozdrawiam,:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję, dziękuję, aż się zarumieniłam :D Faktycznie, taki Wiktor to się każdej marzy.. a przynajmniej mnie :)Nie bój się, więcej go nie uśmiercę, mam co do niego zupełnie inne plany. I to jakie plany :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo sympatyczne opowiadanie :-D

    OdpowiedzUsuń