01 kwietnia 2013

Epilog



- Już się nie mogę doczekać jutrzejszego dnia – westchnęłam, w myślach odpływając w daleką przyszłość.
- A co będzie jutro? – zapytał Wiktor, przerywając swój spacer dookoła naszej polany.
     Odkąd wróciliśmy do domu, był ciągle jakiś nieobecny i zamyślony, a wróciliśmy już jakiś czas temu. Pierwsze, co usłyszałam przekraczając próg domu to krzyk mamy.
Gdzie byliście tak długo? Czemu nie dawałam żadnych znaków życia? I czemu wyglądam jakbym rok wędrowała po pustyni?
Jak tylko skończyła ze mną, zaczęła nawet oskarżać Wiktora, ale wystarczyło, że uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, a złość od razu jej przeszła.
     Naprawdę mi tego brakowało. Przytuliłam ją i tatę najmocniej jak potrafiłam. Nawet Dragon nie zdołał umknąć przed moim żelaznym uściskiem. Chyba nie był do tego przyzwyczajony, bo złapał mnie za ramiona, odsunął na wyciągnięcie ręki i z przerażoną miną zapytał:
- Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?
Zaśmiałam się. Nawet jego mi brakowało. A przynajmniej do czasu, kiedy weszłam do swojego pokoju. Wtedy miałam ochotę go ponownie ukatrupić.
- Serio pytasz? – podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na niego krytycznie. – Nie mów mi, że zapomniałeś – zrobił zamyśloną minę i udawał, że wysila mózgownicę.
- Hej, wcale nie udaje – przerwał moje rozmyślania.
- Akurat – pokazałam mu język.  – I co wymyśliłeś Einsteinie? – rozłożył bezradnie ręce i spojrzał na mnie przepraszająco. I jak ja mogę się na niego w ogóle gniewać, kiedy robi tą minę zbitego psiaka. Uśmiechnął się szelmowsko, słysząc moje myśli. – Jutro, panie Wszystko wiedzący, jedziemy do Krakowa. Coś ci teraz świta?
- To już jutro? – chyba był szczerze zaskoczony. Dziwne, zazwyczaj o niczym nie zapomina. To zawsze on musiał mi o wszystkim przypominać, a nie ja jemu.
- Czym ty w ogóle żyjesz ostatnimi dniami, co? Jakiś wiecznie nieprzytomny chodzisz – wypomniałam mu. Skomentował to jedynie machnięciem ręki. Mruknęłam coś niewyraźnie pod nosem, położyłam się i rozmarzyłam. – Już się nie mogę doczekać. Zaczniemy tam nowe życie, a ja rzucając się w wir nauki, może w końcu zapomnę o tym wszystkim. Tak, plan idealny.
- No, miejmy nadzieję, że prędko się to nie powtórzy – powiedział Wiktor i usiadł na trawie obok mnie.
- Prędko? – od razu się poderwałam. – Znaczy, że to się może powtórzyć?
- Nie tylko może, ale raczej na pewno. Na świecie musi być równowaga. Nie może istnieć tylko dobro lub zło, a wtedy takie konfrontacje są nieuniknione.
- No, ale gdyby było tylko dobro, to przecież nie byłoby tak źle – uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Kiedyś będzie – zmierzwił mi włosy.
- No dobra, ale jak ktoś znowu będzie chciał się bić, ja już udziału w tym nie wezmę – powiedziałam z miną upartego dziecka. Wiktor zaśmiał się.
- Nie. Twoja walka już się skończyła.
     Położyłam się z powrotem na trawie i zamknęłam oczy. Tyle wydarzyło się odkąd go poznałam. Nie wyobrażałam sobie dalszego życia bez niego. Kim w ogóle bym była, gdyby nie on? Co by się ze mną stało, gdyby nasze ścieżki nigdy się nie przecięły? Wciąż byłabym ofermowatą ciamajdą? Zapewne tak. Wciąż byłabym zakompleksioną dziewczyną? Na pewno. W sumie dalej jestem, ale już nie przejmuję się tym tak, w końcu znalazłam osobę, dla której jestem idealna taka, jaka jestem i to mi wystarcza. Pewnie nawet nie odważyłabym się wyjechać na drugi koniec Polski, na studia, gdyby nie on.
     Od zawsze zawdzięczałam mu tak wiele, choćby właśnie to, kim teraz jestem. Ale nigdy nie okazałam mu jakoś specjalnie jak bardzo jestem mu z to wdzięczna. Jak bardzo go kocham? Jak bardzo cieszy mnie sama jego obecność obok? Musiałam to nadrobić. Bo jak nie teraz, to kiedy?
     Kiedy już miałam się podnieść, zobaczyłam że Wiktor wisi tuż nade mną, tak blisko że nasze nosy właściwie się stykały. Oparł się czołem o moje i dotknął mojego policzka, a ja wykorzystując chwilę, pocałowałam go.
- Nie musisz mi niczego udowadniać – powiedział i zanurkował twarzą w moich włosach. Jego złote pasma mocno kontrastowały z moimi czarnymi lokami w świetle dnia. – Największym podziękowaniem dla mnie jest twoja miłość – szepnął.
- Jak mogłabym cię nie kochać – objęłam go za szyję i przewróciłam na plecy, teraz leżał obok mnie. Odchylił się na tyle by móc spojrzeć mi w oczy. Jego bursztynowe spojrzenie zdawało się sięgać dna mojej duszy.  – Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Kocham cię – roześmiałam się dźwięcznie. Kiedyś nie sądziła, żebym kiedykolwiek miała wypowiedzieć te słowa, a teraz uwielbiałam tą małą zbitkę liter, która znaczyła tak wiele. Wtuliłam się w Wiktora, a on objął mnie mocno ramieniem i pocałował w czubek głowy.
- Ja kocham cię mocniej – uśmiechnęłam się lekko do siebie i przymknęłam oczy.
     Leżeliśmy tak po prostu przytuleni, przez jakiś czas. Dla mnie ta chwila mogła trwać wiecznie. Po ostatnich przeżyciach coraz bardziej doceniałam spokój, ciszę, sytuację takie jak te. Wiele bym dała, by to wszystko trwało już zawsze.
- Jagoda? – Wiktor odezwał się cicho, gładząc po włosach.
- Hm? – mruknęłam, przyciągając go jeszcze bliżej.
- Mszę ci coś powiedzieć – oznajmił spokojnie, trochę zbyt poważnie. Od razu w głowie zabrzęczał mi cichutki alarm. Już kiedyś słyszałam te słowa.
- O nie. Wiem, co zaraz powiesz i nie chcę tego słuchać – powiedziałam stanowczo.
- O czym ty mówisz? – podniósł się do pozycji siedzącej. Zrobiłam to samo.
- Zawsze, kiedy mówisz to takim tonem, zaraz dzieję się coś złego.
- Czemu ty mi zawsze musisz wszystko utrudniać – jęknął.
- Wybacz, ale ja już tak mam – powiedziałam obronnym tonem i założyłam ręce. Odwróciłam też ostentacyjnie głowę, żeby na niego nie patrzeć, jednocześnie zadzierając ją do góry. Może i zachowywałam się jak dziecko, co ja mówię, na pewno zachowywałam się jak rozpuszczony bachor, który nie dostał wymarzonej zabawki, ale wiedziałam, że jeśli na niego spojrzę, nie będę potrafiła mu niczego odmówić.
- Jagoda, ale ja muszę ci to powiedzieć – prosił, a alarm wył coraz to głośniej.
- Nie. Jeśli mi tego nie powiesz, to nigdy się nie stanie – będę uparta jak osioł, a co. Nich nie myśli, że tylko on tak może. Westchnęłam w myślach. Jeszcze przed chwilą byłam mu za wszystko taka wdzięczna. Już mi przeszło.
- Na prawdę tak sądzisz? Gdybym w to wierzył, nie odezwałbym się nigdy ani słowem – zrezygnowana, spojrzałam w końcu na niego, ale nie patrzyłam mu w oczy. Od razu dostrzegł wzbierając we mnie łzy. – Proszę cię nie płacz, bo ja też się rozpłaczę – otarł mi policzki, a ja miałam ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Jeszcze nigdy nie widziałam żeby płakał, za to ja wyrabiałam normę za nas oboje.
- Jak mogę nie płakać, skoro wiem, co zaraz powiesz – spojrzałam mu w końcu w oczy, pociągając nosem. Prawie jęknęłam, on też miał ochotę się rozpłakać.
- Przecież wiesz, że muszę. Muszę odejść – ujął moją twarz w obie dłonie. – Ty też to wiedziałaś już od dawna, ale nie potrafiłaś się przyznać do tego.
- Nie prawda – zaprzeczyłam płaczliwie, kręcąc głową jakbym chciała odgonić nękające mnie wspomnienia. Przecież i tak oboje wiedzieliśmy, jaka była prawda.
     Wiedziałam o tym od dnia, kiedy ponownie pojawił się w moim życiu. Byłabym głupia gdybym wierzyła, że zostanie przy mnie już na zawsze. Ale kochałam go tak mocno, że nie dopuszczałam do siebie myśli, iż mogę go znów stracić.
     A później ponownie stał się Aniołem. Poczułam się wtedy jakby ktoś rozdarł moje serce na pół tępym nożem, a następnie zgniótł je niczym bezużyteczną kartkę papiery, by na końcu rzucić je sępom na pożarcie. Od tamtej pory wiedziałam, że to już tylko kwestia czasu, kiedy znów zostanę sama. Próbowałam jednak żyć dalej jakby nigdy nic się nie stało. Jak gdybyśmy byli wciąż zwykłą parą, zwyczajnych ludzi. Próbowałam wykorzystać nasze ostatnie chwile najlepiej jak mogłam, ale przez tą całą wojnę nie miałam nawet na to czasu.
     Kiedy wszystko się skończyło, a Wiktor wciąż był przy mnie, pozwoliłam sobie myśleć, że nic złego już się nie wydarzy, że jednak zostanie ze mną, że to jeszcze nie koniec. Aż do tej chwili.
- Traciłam cię już tyle razy, nie zniosę następnego. Nie poradzę sobie bez ciebie – wbiłam spojrzenie w ziemię. Przecież to mnie zabije. I tym razem naprawdę.
- Nie masz pojęcia jak silna jesteś. Poradzisz sobie – starał się być opanowanym i silnym dla mnie, ale ja wiedziałam, że i jemu rozpacz zaciska się na sercu.
- Jestem silna dzięki tobie. Bez ciebie to już nie będzie miało sensu – spojrzałam na niego, ściskając trawę w pięściach. - Dlaczego? – spytałam praktycznie bezgłośnie, bo nie mogłam teraz liczyć nawet na własny głos.
- Znasz pierwszą zasadę Aniołów – odgarnął włosy z mojej twarzy. – Nie wolno nam zakochiwać się w…
- I co z tego?! – przerwałam mu nagle, zrywając się na równe nogi. Nawet nie był zaskoczony moją reakcją. Po prostu także podniósł się z ziemi i słuchał, co mam mu do powiedzenia. – Już raz ją złamałeś. Czemu nie możesz zrobić tego drugi raz? – byłam egoistyczna do granic możliwości, ale teraz miałam to gdzieś. A Wiktor? Pozwalał mi na niego wrzeszczeć. Chyba sądził, że pomoże mi, jeśli się wykrzyczę. Nie pomagało.
- Gdyby to było takie proste, zrobiłbym to bez wahania, ale…
- Ale co? – ponagliłam go.
- Widzisz, nigdy nie powiedziałem ci pewnej rzeczy – zdziwiły mnie te słowa. Przecież zawsze mówił mi o wszystkim. Zazwyczaj. Westchnął ciężko. – Za złamanie zakazów nie zostaje się człowiekiem, tylko upadłym. Gdybym to zrobił wciąż żyłbym wiecznie. A ja nie chciałem tego. Pragnąłem być normalny. Móc żyć naprawdę, założyć rodzinę, zestarzeć się z tobą, u twojego boku – ujął moją twarz w swoje dłonie. – Dla ciebie. Wiec zrobiłem coś innego. Każdy Anioł może raz w swoim żywocie stać się człowiekiem. Zazwyczaj wykorzystujemy to by pomóc naszym podopiecznym. Jeśli zdecydujemy się na coś takiego, jesteśmy nim do czasu, aż zrezygnujemy z tego i większość po prostu tak robi. Nieliczni tacy jak ja, zostają nim do czasu aż umrą.
- A gdzie jest haczyk? – spytałam wiedząc, że to nie koniec.
- Jeśli umrzemy przedwcześnie, na przykład w wypadku, stajemy się na powrót Aniołami. Ale jeśli umrzemy naturalnie, ze starości… Przepadamy.
- Co to znaczy, że przepadacie? – przestraszyłam się. Nie wyobrażałam sobie, żeby mój Wiktor mógł przepaść. Cokolwiek to znaczyło.
- Ty pójdziesz sobie do Nieba – pogładził mnie po policzku. – A ja po prostu przestałbym istnieć.
     Zachłysnęłam się powietrzem, prawie się dusząc. Co ja najlepszego zrobiłam? Przez własną egoistyczność, skazałam go na niebyt. Jak mogłam mu zrobić coś takiego? Jak mogłam być tak głupia by myśleć, że taka ofiara z jego strony nie będzie niosła żadnych konsekwencji? Jak mogłam?
- Jagoda, Jagoda uspokój się. Wszystko jest w porządku - przyciągnął mnie bliżej i przytulił do piersi, gładząc uspakajająco po głowie, kiedy zaczęłam spazmatycznie oddychać. – Wciąż tutaj jestem, widzisz? Jako Anioł, ponieważ…
- Ponieważ zginąłeś tamtego dnia – przerwałam mu nagle rozumiejąc. Jednak to wcale nie pomagało mi się uspokoić.
- Tak. Powróciłem na ziemię, dlatego że musiałem cię chronić – pocałował mnie w czubek głowy, tuląc mocno do siebie. – Ale teraz, gdy już nic ci nie grozi… Nie wolno mi tutaj dłużej przebywać. Mam szczęście, że pozwolono zostać mi trochę dłużej i móc pożegnać się z tobą jak należy.
- Nie chcę się z tobą żegnać – jęknęłam żałośnie. Nie wyobrażałam sobie dalszego życia bez niego. – Już wolałabym zginąć wtedy, niż musieć rozstać się z tobą.
- Nie wolno ci tak mówić – powiedział stanowczo, odsuwając mnie na wyciągnięcie ręki, żebym musiała na niego spojrzeć. Po policzkach spływały mi coraz to nowsze łzy, nie mogłam normalnie oddychać, a w serce wbijano mi, co rusz nowe sztylety. Dotknął dłonią mojego policzka, przytrzymałam ją by nie zbierał jej już nigdy więcej.  – Ty musisz żyć za nas oboje. Żyć i cieszyć się z życia.
- Wymagasz ode mnie niemożliwego.
- Nieważne, jaka odległość będzie nas dzielić. Możesz mnie nawet znienawidzić, ale ja zawszę będę przy tobie. A ty zawsze będziesz w moim sercu – wyszeptał opierając się swoim czołem o moje. Mówił tak cicho jakby bał się, że ktoś nas tutaj usłyszy i wykradnie jego słowa. Jakby bał się, że zaraz zniknie i nie usłyszę tego, co tak stara się mi przekazać. – O wiele łatwiej byłoby mi teraz, gdybyś mnie jednak znienawidziła.
- Nigdy nie mogłabym cię znienawidzić. Choćbyś o to krzyczał, wrzeszczał czy błagał. Choćbyś prosił milion razy, nie potrafię cię znienawidzić. Kocham cię – odgarnęłam włosy, które opadły mu na oczy, chciałam zobaczyć je jeszcze raz. Zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół, każdą plamkę, refleks czy kolor.
- Jagoda, kocham cię mocniej niż możesz to sobie wyobrazić, ale – zawahał się. Jak w ogóle mógł mieć jakieś, ale? Widziałam, jaki ból sprawia mu to, co chciał powiedzieć, jak bardzo się męczy by w ogóle wydobyć z siebie te słowa – ale musisz nauczyć się, kochać także kogoś innego – byłam w jeszcze większym szoku, niż gdy dowiedziałam się, że mam walczyć z armią upadłych.  Wymawiał moje imię tak czule, jego oczy przepełniała miłość, a serce pękało chyba jeszcze bardziej niż mi, a mimo to prosiłbym pokochała innego?
- Jak możesz prosić mnie o coś takiego? – wykrztusiłam w końcu z siebie. Jeszcze niedawno był gotów pobić każdego chłopaka, który ośmielił się choćby do mnie uśmiechnąć.
- Tak należy. Chyba nie chcesz zostać starą panną? – uśmiechnął się gorzko. Czy on naprawdę próbował żartować z czegoś takiego?
- Pozwolisz żebym była z jakimś durniem, zamiast ciebie?!
- Nigdy nie pozwolę byś była z kimś niegodnym ciebie. Tak samo jak nigdy nie pozwolę by stała ci się jakakolwiek krzywda – otarł cierpliwie słone krople, kapiące mu na koszulę. Jak mógł zachowywać się tak spokojnie?
- Nigdy nie będę w stanie pokochać nikogo oprócz ciebie. A to? – ściągnęłam pierścionek zaręczynowy i pomachałam nim tuz przed jego nosem. – Czy to już nic dla ciebie nie znaczy?
- To wszystko dla mnie znaczy – wziął go i położył na wewnętrznej stronie mojej dłoni, zaciskając na nim palce. – Ale musisz to zrobić, dla mnie. Chcę cię widzieć zawsze szczęśliwą i uśmiechniętą – poprosił i sam uśmiechnął się lekko, próbując dodać mi otuchy.
- Wcale nie muszę. Nie chcę żyć na świecie, w którym nie ma ciebie. Skoro ty nie możesz być ze mną tutaj, ja znajdę sposób żeby być z tobą tam. Bo cię kocham – powiedziałam nieugięcie. Znajdę sposób. Choćbym miała już nigdy nie zaznać tutaj spokoju, ja znajdę sposób.
- Dlatego muszę to zrobić. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz – powiedział łamiącym się głosem. Przycisnął swoje usta do mojego czoła, a ja odruchowo zamknęłam oczy pozwalając by ta chwila trwała dłużej niż kilka sekund. Kiedy znów się odezwał, przez głowę przeleciały mi tysiące myśli, obrazów, wspomnień, słów, chwil razem spędzonych. – Zapomnisz o mnie. O tym, że mnie spotkałaś, widziałaś, rozmawiałaś, byłaś ze mną. Zapomnisz ty i każdy, kto kiedykolwiek mnie widział. Nigdy już nie zobaczysz mnie i nie usłyszysz mojego głosu. Zapomnisz o wszystkim, co ze mną związane. Jakbym nigdy nie istniał i nigdy nie pojawił się w twoim życiu – głos tak rozpaczliwie łamał się mu na każdym słowie. Wiedziałam, że mimo starań sam teraz płacze. Tak bardzo chciałam to powstrzymać, otrzeć jego łzy, dotknąć go, ale byłam jak sparaliżowana. Nie mogłam nawet drgnąć, a jedynie słuchać. – A ty będziesz znów szczęśliwa, korzystając z każdego dnia w swoim życiu. Będziesz kochać i będziesz kochana. Będzie tak jak zawsze o tym marzyłaś. Pamiętaj jednak, że twój Anioł Stróż cię kocha. Kocha cię bardziej, mocniej niż ktokolwiek, kiedykolwiek będzie w stanie. Zawsze będzie przy tobie i nie pozwoli by stała ci się jakaś krzywda – zamilkł. Rozpacz ściskała go za gardło, równie mocno jak i mnie.
     Oboje staliśmy nad przepaścią, jednak po dwóch różnych stronach. Nasze wspólne życie miało zaraz dobie końca, a ja nie potrafiłam temu zapobiec. Tak wiele chciałam mu powiedzieć, żeby nie odchodził, nie zostawiał mnie, że jeszcze coś wymyślimy i wszystko będzie dobrze. Wiedziałam jednak, ze to nieprawda. To już był koniec, ale jak mogłam się z tym pogodzić? Tak wiele chciałam mu powiedzieć, tak wiele, ale z moich ust zdołały jedynie wydobyć się trzy słowa:
- Kocham cię Wiktor – szepnęłam rozpaczliwie.
- Kocham cię Jagoda. Zawsze będę.
     Pogładził mnie po policzku i nasze usta w końcu złączyły się po raz ostatni. Tak żarliwie i czule, pełne emocji. Radość, smutek, ból i miłość zawarte w jednym dotyku, jednej pieszczocie, jednym pocałunku. A później była już tylko pustka, żal i bezradność.
     Kiedy otworzyłam oczy nie miałam pojęcia gdzie jestem, ani jak się tutaj znalazłam. Rozejrzałam się dookoła po przecudnej polanie, którą widziałam po raz pierwszy, jednak wiedziałam, że jeszcze tu wrócę. Nie wiedziałam też, czemu byłam cała mokra od łez. Przecież czułam się tak wspaniale, radośnie.
     Miałam jednak nieodparte wrażenie, że coś zgubiłam. Coś bardzo dla mnie ważnego. Czegoś mi brakowało. Ale im bardziej starałam się na tym skupić, przypomnieć sobie tym bardziej byłam zdezorientowana, aż w końcu zapomniałam, dlaczego w ogóle chcę sobie coś przypomnieć i po co? Podobno, jeżeli się czegoś nie pamięta, nie jest to najwyraźniej warte zapamiętania.
     Z tego zagubienia wyrwał mnie ból w lewej dłoni. Zorientowałam się, że strasznie mocno zaciskam ją w pięść, aż zawartość zaczęła boleśnie wbijać mi się w skórę. Kiedy ją otworzyłam, zobaczyłam że to przepiękny pierścionek z rubinowym kamieniem. Ale skąd ja w ogóle go miałam? Tego także nie wiedziałam. Chyba zaczynam już cierpieć na sklerozę. Mimo wszystko, kiedy tak wpatrywałam się w niego poczułam, że w pewien sposób jest mi bliski, jak gdyby jakoś powiązany ze mną. Był zapowiedzią lepszego jutra. Zapowiedzią, że to jeszcze nie koniec…
 ______________________

To już koniec. Dziękuję wszystkim, którzy tutaj zaglądali i wytrwali do końca. To wiele dla mnie znaczy. Może jeszcze kiedyś się spotkamy :)