05 września 2012

Rozdział 4

- Wejdźmy do środka – powiedział sztywno Wiktor.
- Nigdzie nie pójdę, do póki mi tego nie wyjaśnisz!
- Wytłumaczę ci to, ale w środku – powtórzył mocniej, a ja nie zdążyłam zaprotestować, bo już wysiadał z auta.
     Chcąc nie chcąc, musiałam za nim pójść. Otworzył drzwi i ponaglił żebym weszła do środka. Sam, zanim dołączył do mnie, przeczesał wzrokiem okolicę, a przynajmniej odniosłam takie wrażenie. A może po prostu głupieję? Albo śnię? Każda wersja jest lepsza i bardziej realna, niż ta, że to dzieje się naprawdę.
     Nie oglądając się za siebie, podreptałam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i podciągnęłam kolana pod brodę. Czekałam cierpliwie, aż przyjdzie. Szok powoli zaczął mi się dawać we znaki.
     Po chwili dołączył do mnie Wiktor niosąc ze sobą dwa kubki, nad którymi unosiła się para. Podał mi jeden i sam usiadł obok mnie.
- Słucham – zachęciłam go, kiedy ciągle milczał.
- Nie za bardzo wiem, od czego zacząć – podjął w końcu.
- Może od początku? – westchnął, ale zaczął mówić.
- Widzisz, tysiące lat temu, upadłe anioły dysponowały potężną mocą. Postanowili zorganizować sobie powstanie i przejąć władzę nad światem. Wypowiedzieli, więc wojnę niebu. Trzeba było coś z tym zrobić, bo świat coraz bardziej pogrążał się w chaosie. Więc na ziemię zszedł Archanioł Michał i odebrał im ją.
- Tak po prostu? – zdziwiłam się. – Nie powinno to być trochę trudniejsze?
- Nie aż tak, jak mogłoby się wydawać. Potrzebny był jedynie podstęp. Upadli nie są aż tacy bystrzy, jak mogłoby się wydawać - wbił wzrok w kubek. Cały czas mówił spokojnym, wręcz monotonnym głosem. – Następnie Archanioł zwrócił ją samą przeciw sobie i uśpił ją, a potem zamknął.
- Zamknął? W czym? – zastanawiałam się jak można zamknąć jakąś niewyobrażalną moc.  Spojrzał na mnie z taką troską i obawą.
- W człowieku. Znasz tą opowieść – zmarszczyłam brwi.
- Jakim cudem?
- Przypowieść o puszce Pandory – uśmiechnął się delikatnie widząc moją mocno zdezorientowaną minę. – Treść została trochę pozmieniana, ale ogólny sens został zachowany, bo..
- Bo jak zawartość się wydostanie, to zrobi się niezły bajzel? – dokończyłam niepewnie za niego.
- Lekko powiedziane – zgodził się ze mną. – Nikt prócz Archanioła nie wiedział, kim był ten człowiek. Kiedy jeden umierał, moc automatycznie przechodziła do człowieka, który się właśnie rodził. Mieli tylko dwie wspólne cechy. Musieli mieć kryształowo czyste serca. Moc wędrowała, więc od jednej do drugiej osoby, skacząc po różnych kontynentach i krajach – zakończył i nie wydawało się jakby miał zamiar coś dodać.
- No dobrze, a co ja mam z tym wspólnego? – spytałam, wciąż nie rozumiejąc. Znów wbił wzrok w kubek i następne słowa wyrzucił z siebie z prędkością rakiety.
- Drugą cechą było znamię na prawej łopatce, w kształcie potrójnej linii.
     Zamarłam. Moje znamię. Znamię w kształcie potrójnej fali. Ale to przecież był tylko głupi wypadek z dzieciństwa.
- To jakaś pomyłka – wyszeptałam.
- Niestety to prawda. Chciałem powiedzieć ci już wcześniej, ale nie miałem odwagi. Wybacz mi, że naraziłem cię na to wszystko.
     Spojrzał na mnie, ale ja w tej chwili potrafiłam jedynie wpatrywać się tępo w swój kubek. Przecież to jakiś idiotyzm. Mogłam uwierzyć w to, że Wiktor jest aniołem. Nawet w tą pradawną, tajemniczą moc. Ale na pewno nie uwierzę, że jest ona teraz we mnie. Przecież jest o wiele więcej ludzi, którzy się do tego nadają i mają kryształowe serca. No pięknie, teraz jeszcze staram się zwalić to brzemię na kogoś innego i jego narażać na niebezpieczeństwo. No, więc na pewno nie mam czystego serca.
- A to wydarzenie? To, o którym wspomniał Artur? – spytałam, choć wiedziałam, że odpowiedź mi się nie spodoba. Starałam się, więc za bardzo o tym teraz nie myśleć.
- Kiedy moc została odebrana upadłym zapowiedzieli, że kiedyś po nią powrócą i ją odbiorą.
- Co się z nimi stało?
- Większość została unieszkodliwiona – widziałam, że stara się uważać na słowa, co było bez sensu w tej sytuacji. – Ale część uciekła, zbierając nową „armię”. Przez tysiące lat wiele aniołów upadło, chociażby…
- Artur – dokończyłam za niego.
- Tak – powiedział posępnie.
     Przetrawiłam wstępnie to, co mi powiedział. To wszystko wydawało się być takie dziwne, nie realne.
- Czyli, że teraz ta cała tajemnicza i niezbyt bezpieczna moc, jest we mnie i oni chcą mi ją odebrać, tak? – podsumowałam.
- Zgadza się.
- Ale jak? Mogą to zrobić? I dlaczego teraz?
- Mogą, ale moc musi się najpierw uaktywnić, a później muszą… - zamilkł, zacisnął powieki i dłonie.
- Co muszą? – doskonale wiedziałam co, ale musiałam to usłyszeć. Widziałam, że Wiktor ledwo mógł wypowiedzieć te słowa, sprawiały mu ból.
- Muszą cię zabić. – wzdrygnęłam się mimowolnie słysząc to. – Ale ja nigdy do tego nie dopuszczę.
- A to na parkingu? Dlaczego wszyscy nagle.. znieruchomieli? – spojrzał na mnie wymownie. – To ja to zrobiłam?! – przytaknął. Nie no tego już było za wiele. – Więc ta moc już się uaktywniła? – dobra, powoli zaczynam panikować.
- Nie do końca. Na razie dopiero się budzi. Ale nie mam pojęcia, kiedy to się stało – spojrzał na mnie przepraszająco.
- Za to ja, chyba tak – wzbiłam wzrok w ścianę naprzeciwko, która nagle stała się bardzo interesująca, ale czułam na sobie jego pytający wzrok. Westchnęłam. – Tej nocy na balu, kiedy zasłabłam, zobaczyłam coś.
- Co? – zapytał ostrożnie.
- Nie jestem pewna, ale jak dla mnie to, to wyglądało na piekło. A później znów mi się to przyśniło, ale tym razem był tam ktoś jeszcze – mówiłam szybko i nieprzerwanie. – Nie widziałam go, ale położył dłoń na – wzięłam głęboki wdech – tym całym znamieniu i wtedy poczułam ból, przerażający ból. Teraz, kiedy dotknę tego miejsca, znów go czuję – spojrzałam na niego niepewnie. Był strasznie blady i przerażony.
- Byłaś w.. piekle? – wydukał.
     Kiwnęłam głową. Nie byłam pewna czy to faktycznie to miejsce, ale mina Wiktora mówiła sama za siebie. Odwróciłam się do niego plecami, zgarnęłam włosy na lewę ramię i odsłoniłam znamię. Przez chwilę milczał, jakby próbował przetrawić to, co przed chwilą usłyszał.
- Czy mi się wydaję, czy ona się rusza? – zapytał w końcu, czyli jednak nie zwariowałam. No, a przynajmniej nie do końca. Przytaknęłam tylko.
     Wiktor przejechał palcem, najpierw wokół, tak delikatnie, że ledwo muskał moją skórę, ale gdy tylko dotknął feralnego miejsca, przeszył mnie ból. Mimowolnie jęknęłam i skrzywiłam się. Wiktor zaraz się wycofał.
- Przepraszam.
- To nic – puściłam włosy i odwróciłam się w jego stronę. Przytulił mnie mocno, a ja wtuliłam się w niego.
- Tak mi przykro kochanie. Powinienem cię przed tym ochronić. Wybacz mi.
- Nic nie mogłeś zrobić – w końcu, był już tylko człowiekiem, przeze mnie.
- To moja rola, a ja nic nie zrobiłem.
- Nie jesteś już moim stróżem, to nie jest twój obowiązek – spojrzałam na niego i pogłaskałam go po policzku. Złapał moją dłoń i przytrzymał. Na usta cisnęło mi się jeszcze jedno pytanie. Musiałam je zadać.
- Wiktor, co teraz ze mną będzie?
- Cokolwiek by się nie działo, nie pozwolę by stała ci się krzywda. Obiecuję – przytulił mnie mocno, objęłam go, ale kiedy dotknęłam jego ramienia poczułam, że jest wilgotne i lepkie. Na dłoni zobaczyłam czerwone plamki. Wyrwałam się mu z uścisku i przekręciłam go bokiem.
- Hej, co robisz? – zaoponował.
- Jesteś ranny – powiedziałam zrywając się z łóżka. Rozerwaną koszulkę, na lewym ramieniu, zdobiła wielka szkarłatna plama. Wykręcił głowę do tyłu próbując coś zobaczyć.
- Hm.. faktycznie. Nawet nie zauważyłem, kiedy – mruknął marszcząc brwi.
- Zdejmij koszulkę – poleciłam.
- To nic wielkiego.. – zaczął.
- Zdejmij – powtórzyłam stanowczo.
     Tym razem posłuchał i dobrze. Nie zamierzałam się z nim kłócić, a i on chyba doszedł do wniosku, że lepiej mnie teraz nie drażnić. Posłusznie zdjął koszulkę. Obejrzałam ranę, rozciągała się od łopatki, aż do połowy pleców. Ja bym mu tu założyła szwy. Przejechałam obok niej delikatnie palcem.
- Siedź tu – rozkazałam. – Idę po apteczkę.
     Potulnie przytaknął, rozsądnie nie wdając się ze mną w dyskusję. Poszłam do łazienki i przy okazji wpadłam do pokoju Krzyśka po nową koszulkę dla Wiktora. Matko, jaki tu był bałagan.
     Po chwili wróciłam, Wiktor grzecznie siedział na swoim miejscu oglądając rozdarcie na koszuli. Dopiero teraz uderzył mnie metaliczny zapach krwi. Obmyłam najpierw jego skórę z krwi i ku swojemu zdziwieniu, nie zobaczyłam żadnego obrażenia.
- Hm.. dziwne – mruknęłam.
- Co się stało?
- Przed chwilą była tu rana, długości dwudziestu centymetrów, a teraz? Nic tu nie ma – spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Na mnie nie patrz, ja już się nie mogę regenerować – podniósł ręce w poddańczym geście. Cudnie czyli tego też go pozbawiłam.
- Więc jak to wytłumaczyć?
    Spojrzał najpierw na mnie, później na zakrwawione rozdarcie i znów na mnie. Na jego twarzy malował się szok i zadowolenie.
- O nie, nie, nie..
- O tak, tak..
- Wystarczy mi, że zatrzymuję czas, a teraz jeszcze to?
- Potrafisz znacznie więcej – posłał mi przelotny, pocieszający uśmiech, jednocześnie wciągając na siebie koszulkę Dragona. Wyglądał w niej znacznie lepiej niż Krzysiek.
- To znaczy? Co jeszcze? – jakby mi już nie było mało.
- Nie wiem, moc jest bardzo potężna.
     Nagle poczułam się znacznie starsza i bardziej zmęczona. Tego wszystkiego było już dla mnie za wiele. Spojrzałam na zegar, wskazywał trzydzieści cztery minuty po pierwszej w nocy. Mimowolnie ziewnęłam.Wiktor chyba też uznał, że jak na jedną noc, wystarczy mi tych rewelacji.
- Połóż się już.
- Nie ma mowy, nie wrócę tam więcej.
     Wiedziałam, że gdy tylko zamknę oczy, znów znajdę się w piekle lub innym równie strasznym miejscu. Wiktor najwyraźniej domyślił się o czym mówię, bo objął mnie mocno i pocałował w czubek głowy.
- Spokojnie, cały czas będę przy tobie.
    Nie wiedziałam w jaki sposób ma mi to pomóc, ale poczułam się znacznie lepiej. Wtuliłam się w niego, a on zaczął coś cichutko nucić. Odprężyłam się i pozwoliłam mojemu zmęczonemu mózgowi dać w końcu wolne. Tej nocy zasnęłam w ramionach Wiktora, a koszmary trzymały się ode mnie z daleka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz