Ciągle śniły mi się koszmary.
Znów znajdowałam się w dziwnej krainie,
wypełnionej ciemnością, tak ciemną, że nie można było zupełnie nic
dostrzec. Co
jakiś czas, rozjaśniał ją nikły płomień. Wszędzie słychać było tylko
jęki,
wrzaski i coś jakby kajdany uderzające o siebie. Ale to wszystko było
tak odległe, że aż nieprawdziwe. Od czasu do czasu powietrze,
które było tak gęste, duszące i przepełnione siarką, że można by je
kroić,
przeszywał szatański i upiorny śmiech.
Najgorsze jednak było to, że
było się zupełnie samym. Zostawionym na pastwę swoich myśli, które w
takim otoczeniu przybierały przeróżne formy. Najczęściej jednak myślało
się o swoich bliskich. A przynajmniej, ja cały czas o nich myślałam. O
nich, o tych wszystkich latach samotności i udręk, zanim spotkałam
Wiktora.
Cóż, najwidoczniej piekłu wcale
nie potrzebne były najróżniejsze tortury. Wystarczył czas, samotność i
te wszystkie błędy życiowe i zmarnowane szanse.
Naprawdę jestem w piekle, pomyślałam. Wciąż miałam wrażenie, że ktoś
obserwuje każdy mój ruch i z każdym moim oddechem jest coraz bliżej, aż nagle
poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Kościste palce wbijały się boleśnie w skórę, raniąc ją.
Nie potrafiłam ocenić, czy ręka była tak lodowata, że aż parzyła, czy tak
gorąca, że aż lodowata. Sparaliżował
mnie
strach, co było nieco irracjonalne, bo w końcu to był tylko sen,
jednak powoli zaczynałam w to wątpić. Poczułam oddech tuż koło ucha .
- Witamy w piekle - wychrypiał głos, a mnie przeszyło obrzydzenie i paniczny lęk.
Dłoń zsunęła się z ramienia w stronę prawej łopatki. Wydawało mi się, że nakreślił na niej jakiś znak, gdy nagle rozpromieniała ona potwornym bólem, gorszym od wszystkich mi znanych. Po chwili ręka zniknęła, okowy lęku puściły i opadłam
na kolana przygnieciona torturą. Zacisnęłam mocno powieki i zagryzłam zęby
powstrzymując się od krzyku, jednak katusze rozrywające moje ciało na drobne kawałeczki, nie można było zatrzymać i w końcu z gardła siłą wydarł mi się krzyk, przepełniony wszystkimi skrajnymi emocjami, jakie w sobie znalazłam.
Kiedy otworzyłam oczy uświadomiłam sobie, że znajduję się we własnym domu, we własnym
pokoju i we własnym łóżku, na którym klęczałam. Cała zlana byłam potem i miałam
trudności ze złapaniem oddechu. Zegar wskazywał trzecią trzydzieści trzy w nocy.
Przesunęłam niepewnie dłonią po łopatce w miejscu gdzie była ręka, ale gdy tylko go dotknęłam moje ciało
przeszyła kolejna fala bólu. Zabrałam dłoń i ustąpił. Co tu się dzieje, pomyślałam.
Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki by spryskać twarz zimną wodą.
Czułam się jakbym nie piła od miesięcy, a cała woda wyparowała z mojego
organizmu, pozostawiając tylko suchą skórę. Przystawiłam usta do kranu i
łapczywie pochłaniałam orzeźwiającą ciecz. Napój bogów, normalnie. Spojrzałam w
lustro, wyglądałam koszmarnie.
Z
przeczuciem, że później będę tego żałować, odwróciłam się plecami do lustra i
odsłoniłam plecy. Ramię miałam zaczerwienione, od kościstego uścisku. Spojrzałam na łopatkę i dopiero teraz przypomniałam sobie o bliźnie w tamtym
miejscu.
W
dzieciństwie podczas jednej z zabaw, w prawdę czy wyzwanie, dostałam rozkaz by
przejść przez płot. Niby proste, niestety cały był z drutu kolczastego. Jeszcze
dobrze się do tego nie zabrałam i poczułam, jak coś boleśnie wdziera mi się w
skórę. Druty wydarły wystarczająco głęboką ranę, by pozostawić bliznę w kształcie potrójnej linii.
W
słabym świetle żarówki, wydawało mi się, że linie poruszają się, falują. Z tego
wszystkiego zaczęłam mieć już zwidy, no pięknie. Ścisnęłam nos u nasady, czując
zbliżający się i nieunikniony ból głowy. Spryskałam więc twarz raz jeszcze i
wróciłam do pokoju. Położyłam się na
łóżku i wpatrywałam tępo w sufit, czekając aż sen mnie zmorzy, choć nie
chciałam wracać znów do tej krainy.
Jednak Morfeusz uznał, że jak na jedną noc snu już mi wystarczy.
Przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zegar pokazywał
minuty, które mijały nie ubłaganie bez końca. Widząc, że i tak już nie mam
szansy zasnąć, podeszłam do okna i usiadłam na parapecie.
Zauważyłam, że w
pokoju Wiktora pali się światło. Mieszkał po przeciwnej stronie ulicy, więc pomimo
zaciągniętych zasłon, mogłam zobaczyć zarys jego sylwetki. Najwidoczniej też nie
mógł spać. Spojrzałam na zegar, było po czwartej. Noc powoli ustępowała miejsca
dniu.
Wpatrywałam się w okno Wiktora, aż światło w jego pokoju zgasło.
Przeciągnęłam się, mięśnie miałam całe zesztywniałe. Na polu było jasno, a
zegar wskazywał siódmą. Jakim cudem? Jeszcze przed chwilą było ciemno, nie możliwe
by trzy godziny minęły tak szybko. Przecież nawet nie zmrużyłam oka, zauważyłabym.
Eh.. Zaczyna mi odbijać, wiedziałam że to się kiedyś tak skończy.
Zwlokłam się powoli na dół. Tata już krzątał się po kuchni, szykując się
do pracy.
- Hej tato - przywitałam się słabo, a on
podniósł na mnie wzrok i jakby trochę zbladł.
- Wyglądasz koszmarnie córuś -
powiedział oskarżycielsko.
To aż tak było widać? Zresztą, nie moja wina.
- Nie spałam najlepiej - wzruszyłam
ramionami i podeszłam do ekspresu.
Tak właśnie tego teraz potrzebowałam.
Mocnej, czarnej kawy.
- Późno wróciłaś? - zaskoczona odwróciłam
się w jego stronę.
- Mamo, dlaczego jesteś w ciele taty?
- Ha ha, śmieszne.
W
odpowiedzi posłałam mu półuśmiech.
Później tata wyszedł do pracy, a ja zostałam w kuchni sama z kubkiem
kawy w ręce. Do czasu aż usłyszałam dzwonek. Spojrzałam na zegar wiszący na
żółto-białej ścianie. W pół do ósmej. O takiej godzinie, mogła to być tylko
jedna osoba. Dziwne, że jeszcze nie dorobił się własnego klucza. Z udręczoną
miną i pustym kubkiem, podreptałam otworzyć drzwi.Wiktor również zdawał się być
zaskoczony moim wyglądem, a jeszcze bardziej tym, że nie byłam w łóżku.
- Koszmarnie wyglądasz - oznajmił
wpraszając się do środka.
- Już to dzisiaj słyszałam - poszłam
zrobić sobie drugą kawę. - Chcesz? - zapytałam. Przytaknął tylko kiwnięciem
głowy.
- Dzięki. Miałaś koszmary? - spytał jak zwykle domyślnie.
- Mhmm.. - mruknęłam podając mu kubek.
- Jaka szkoda, że nie śpisz. Miałem taki
genialny plan obudzenia cię.
- Właśnie widzę - spojrzałam wymownie na
butelkę, z pewnością lodowatej wody, którą trzymał w dłoni. Uśmiechnął się
szatańsko chowając ją za plecami.
- A twoja wymówka? - spytałam siadając
przy blacie.
- Wymówka? - powtórzył nie rozumiejąc.
- Ja nie spałam przez koszmary, a ty?
- Obserwowałaś mnie? - zmrużył
oskarżycielsko oczy.
- Ja tylko patrzyłam przez okno -
wzruszyłam ramionami. - Więc?
- Też nie mogłem spać - odpowiedział
upijając łyk kawy. Skapitulowałam, wiedziałam, że i tak nic więcej mi nie
powie.
- Aha. No a co tu robisz o tej godzinie?
- Chciałem zrobić ci niespodziankę.
- W to nie wątpię - ziewnęłam szeroko. -
Niedobór snu, zdecydowanie działa na moją niekorzyść.
- I tak wyglądasz pięknie.
- Przed chwilą mówiłeś, że koszmarnie.
Zdecyduj się - wypomniałam mu.
- Oj, czepiasz się - nachylił się na
blatem i pocałował mnie.
- Idźcie z tym do pokoju - usłyszeliśmy
głos Dragona.
Przechyliłam głowę i zobaczyłam go. O
mało nie spadłam z krzesła. Czy mi się wydaję czy on.. Nie to niemożliwe. Ale
on naprawdę ma na sobie garnitur. Nie wiedziałam nawet, że on posiada takie
rzeczy w swojej szafie.
- Cześć Krzysiek - Wiktor przywitał się
z nim również wyraźnie zbity z tropu.
- Co ty masz na sobie? - wykrztusiłam w
końcu.
- Ubranie, chyba widać, nie? - pokazał mi
język.
- I co ty tu robisz o tej godzinie?
- Mógłbym cię spytać o to samo -
powiedział zabierając mi kawę.
- Hej. Zrób sobie własną - mruknęłam
wyrywając mu ją z powrotem.
- Po co, skoro mogę wziąć twoją -
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Wiktor powiedz mi czy ty widzisz to co
ja?
- Zdaję mi się, że tak - spojrzał na mnie i uśmiechnął się niedowierzająco.
- Nigdy nie widzieliście mnie w
garniturze?
- Nie - odpowiedzieliśmy chórem.
- Mam rozmowę o pracę - powiedział w
końcu z głową w lodówce, wzruszając ramionami jakby to nie było nic wielkiego. A że to był Dragon,
było to wielkie.
O mało nie zakrztusiłam się kawą i
wybuchłam śmiechem. Spojrzał na mnie lekko urażony.
- Koszmarnie wyglądasz, wiesz? - wypomniał
mi, jęknęłam. Zadziwiające, że wszyscy używali tego samego słowa. Zmówili się, czy co?
- Tak, tak, wiem. Ale teraz mówimy o tobie.
- Czemu wcześniej nic nie powiedziałeś? -
zainteresował się Wiktor.
- Żeby nie zapeszać - wzruszył
ramionami. - Więc, jeśli mi się nie uda, będzie na was - powiedział złowieszczo celując w nas palcem.
- Krzysiek to świetnie - ucieszyłam się.
- Rodzice wiedzą?
- Nie, to miała być niespodzianka -
powariowali z tymi niespodziankami. - Dobra spadam, bo się spóźnię. Cześć.
- Powodzenia - krzyknęliśmy za nim
oboje.
Po chwili usłyszeliśmy odgłos odpalanego
silnika. Spojrzałam zszokowana, ale oczywiście pozytywnie, na Wiktora.
- Nie do wiary.
- Powinnaś bardziej wierzyć w brata -
wypomniał mi.
- Właściwie to chodziło mi o ten garnitur.
- zaśmiałam się.
***
- Co ci się śniło? - zapytał nagle
Wiktor.
- Jakieś bzdety - powiedziałam
wymijająco i mimowolnie wzdrygnęłam się, przypominając sobie kościstą dłoń.
- A konkretniej?
- Już nie pamiętam - skłamałam.
Doskonale wiedziałam, że nigdy tego nie zapomnę. - A czemu się tak dopytujesz?
- Tak po prostu - wzruszył ramionami.
Siedzieliśmy na naszej łące. Błękitne niebo nie
było skażone, ani jedną chmurką. Czułam na sobie promienie
słońca, które grzały przyjemnie moją skórę. Z każdej strony otaczały nas
drzewa. Ciepły wiatr szalał pomiędzy nimi, bawiąc się wesoło z liśćmi i
roznosząc piękne śpiewy ptaków, schowanych gdzieś pomiędzy gałęźmi. W
powietrzu unosił się odurzający zapach kwiatów, na które można się było
natknąć na każdym kroku. Ich różnorodność i barwy, napawały zachwytem
oczy. Mogłabym
przesiadywać tu godzinami, miesiącami, a nawet latami. Uwielbiałam to miejsce.
Wiązało się z nim tyle pięknych wspomnień i było tu tak spokojnie. Jakby
zupełnie nie z tego świata. Kawałek raju i umiejscowiony w świecie pełnym
pośpiechu i chaosu. Poetka się ze mnie robi.
- O czym myślisz?
- O tym miejscu - westchnęłam.
- Wiesz, muszę ci o czymś powiedzieć -
zaczął niepewnie.
- Słucham - bawiłam się źdźbłami trawy,
spoglądając na niego spod ukosa.
- Jest taka sprawa.. No, bo.. Kocham
cię, wiesz?
- Wiem, też cię kocham - pocałowałam go.
Wprawdzie nie potrafiłam tak umiejętnie
jak on odczytywać uczuć, ale widziałam, że był spięty, że chciał powiedzieć coś
zupełnie innego, jednak rozmyślił się.
- Co cię trapi? - spytałam.
- Nic. Po prostu martwię się o ciebie.
- Dlaczego?
- Przez to co się wczoraj stało i do tego
nie mogłaś spać - spojrzał na mnie tym swoim zmartwionym wzrokiem.
- Daj spokój, po prostu zakręciło mi się w
głowie. Nie ma się czym martwić - uśmiechnęłam się.
- A koszmary?
- A bo to pierwszy raz nie mogłam spać? -
spojrzał na mnie sceptycznie. - No dobra pierwszy - poddałam się. - Ale to nic
wielkiego.
- Jesteś pewna?
- Jasne. Nie masz się czym martwić -
pocałowałam go, by ukryć to, że sama pewnie martwię się bardziej niż on.
***
- Wiesz co w tobie lubię? To, że nie
każesz mi chodzić na łzawe romansidła.
Zaśmialiśmy się. Wracaliśmy właśnie z kina. Film akcji jest o wiele lepsze
od romansu. Byliśmy już na parkingu, kiedy nagle wszystkie lampy zgasły.
Jedynym źródłem światła, był w tej chwili księżyc. Zarejestrowałam, że na całym
parkingu stało tylko jedno auto, nasze. Trochę to dziwne. Wiktor przyciągnął
mnie bliżej siebie i przyśpieszył kroku.
Od samochodu dzieliło nas zaledwie parę metrów, kiedy nagle z cienia
wyszedł mężczyzna, a za nim kolejny. Odwróciłam głowę i zdałam sobie sprawę, że
jesteśmy otoczeni przez grupkę bardzo ponurych osób. Świetnie, tylko tego
brakowało, pomyślałam.
- Proszę, proszę. A wam dokąd tak śpieszno?
- zapytał ten pierwszy, najwidoczniej szef całej bandy. Był wysoki, postawny o niebezpiecznych, jadowicie niebieskich oczach. Spojrzałam na niego i
zauważyłam, ze uśmiecha się wesoło. - Wiktor, kopę lat.
- Artur, zejdź mi z drogi - spojrzałam zaskoczona na Wiktora. Co tu się działo?
- To wy się znacie? - spytałam niepewnie.
- Niestety - mruknął przez zaciśnięte
zęby.
- No wiesz? - Artur wyglądał na
oburzonego. - Byliśmy najlepszymi kumplami. Nie pamiętasz?
- Starałem się zapomnieć - Wiktor był
wyraźnie spięty.
- Nie rozpamiętujmy dawnych czasów -
machnął lekceważąco dłonią.
Stałam tak obserwując ich dwójkę, nic nie
rozumiejąc i niepewnie spoglądając na pozostałych. Nie wydawali się przyjaźnie
nastawieni. W odróżnieniu od swojego.. Przywódcy? Artur nie przestawał się
uśmiechać, a Wiktor wciąż był spięty.
- Czego chcesz? - spytał groźnie.
Właśnie, dobre pytanie, tylko dlaczego tyle w nim wściekłości, skoro się znają.
- Doskonale wiesz - podszedł bliżej i
Wiktor wysunął się trochę bardziej, zasłaniając mnie przed nim własnym ciałem.
- Słodkie - mruknął.
- Wiktor, o co tu chodzi? - nie wytrzymam
dłużej w niepewności, w końcu ja też mam chyba prawo wiedzieć, nie?
- Nie powiedziałeś jej? - mój ukochany napiął się jeszcze bardziej i zacisnął usta w wąską linię. Zdziwiony wzrok
Artura padał to na mnie, to na niego. Po chwili wybuchł śmiechem. - Naprawdę
jej nie powiedziałeś - wydawał się szczerze rozbawiony faktem mojej niewiedzy,
na chyba istotny temat.
Napięcie wiszące w powietrzu zaczęło mnie
irytować. Ciągle spięty Wiktor, starał się za wszelką cenę trzymać mnie z dala
od rozbawionego Artura. Tylko dlaczego? I po co była ta cała reszta osiłków?
- O czym mi nie powiedziałeś? - jego
bursztynowe oczy zwróciły się ku mnie i mimo, że twarz miał bez wyrazu, jego
wzrok wyrażał więcej emocji, niż mógłby wyrazić słowami.
Widząc, że nie bardzo rwie się do wyjaśnień, Artur postanowił przejąć
pałeczkę.
- Twój.. Ukochany - to słowo zdawało się
dawać mu jakąś dziwną satysfakcję - zapomniał poinformować cię o pewnym bardzo
ważnym wydarzeniu, które niedługo będzie miało miejsce, a w którym ty musisz
odegrać główną i bardzo ważną rolę - otaksował mnie wzrokiem. - Ja przed tak piękną kobietą
nie potrafiłbym niczego ukryć - uśmiechnął się szelmowsko. Ścisnęłam Wiktora mocniej za rękę, bo
wydawało mi się, że jeśli tego nie zrobię, zaraz rzuci się Arturowi do gardła. - Pytałaś o co tu chodzi. Odpowiedź jest
bardzo prosta kotku - nachylił się tak, że jego twarz znalazła się niebezpiecznie
blisko mojej i szepnął. - O ciebie.
- Po moim trupie - Wiktor wyrwał się do
przodu odgradzając nas od siebie.
- Hm.. Da się załatwić - powiedział
obojętnie.
Nagle wszyscy pozostali ruszyli na nas,
najwidoczniej na jakiś znak, który przegapiłam. Artur zachowując się tak jakby to wszystko go nie dotyczyło, a wręcz
bawiło, spokojnym ruchem wyjął z kieszeni kurtki sztylet z pięknie zdobioną
rękojeścią. Sztylet, doprawdy kto jeszcze tego używa?! Jego świta napadła na
nas, odciągając od siebie i unieruchamiając.
- Artur, przestań! Nie musisz tego robić!
- wrzasnął Wiktor próbując się wyrwać.
Trzy osoby musiały go trzymać, gdzie u mnie
wystarczyła tylko jedna. Byłam aż tak słaba, czy oni tacy silni?
- Nie muszę, ale chcę - wzruszył
ramionami, bawiąc się ostrzem. Podszedł do Wiktora, a mnie sparaliżował strach.
Nie potrafiłam się ruszyć, a z mojego gardła nie mógł wydobyć się żaden
dźwięk. - I pomyśleć, że dla chwili słabości porzuciłeś anielską powłokę -
spojrzał na mnie takim wzrokiem, że aż poczułam obrzydzenie. - Chociaż
przyznaję jest po co.
- Miłość to nie słabość - odpowiedział
stanowczo. - To ty odrzuciłeś skrzydła, dla chwili żądzy. To jest prawdziwa słabość.
- Jasne, jasne. Ale teraz to ty jesteś
człowiekiem, równie kruchym i bezbronnym - podszedł do mnie i w jego oczach
pojawiły się ogniki rozbawienia. - Wybacz, że będziesz musiała na to patrzeć,
ale tak jest lepiej - przejechał palcem po moim policzku. Próbowałam się
wyrwać, ale ręce trzymające mnie, zacisnęły się tylko mocniej.
- Nie dotykaj jej - warknął Wiktor i
Artur wrócił do niego.
- Żegnaj przyjacielu - uśmiechnął się
szatańsko i zamachnął dłonią za sztyletem.
- Nie! - wrzasnęłam i zacisnęłam powieki,
nie mogąc na to patrzeć.
Jednak cisza, która nagle zapanowała sprawiła, że otworzyłam oczy i
poczułam się jakby czas stanął w miejscu. Bo chyba faktycznie stanął. Wszyscy dookoła stali nieruchomo,
wszyscy oprócz mnie i jak się po chwili zorientowałam, Wiktora. Oddychałam szybko i płytko, a serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi, więc dopiero po chwili zrozumiałam, że
Wiktor zdążył się wyswobodzić, nie mam pojęcia jak, ale mniejsza z tym, i teraz
próbował pomóc mi, co było dla niego dosyć proste.
- Co się stało? - spytałam, choć nie
byłam pewna, czy głos w ogóle wydobył mi się z gardła.
- Później, na razie musimy stąd uciekać -
powiedział stanowczo. Objął mnie w pasie i szybko poprowadził do auta.
Odpalił silnik, gdy ja wciąż próbowałam
złapać oddech. Wiktor manewrował autem szybko i sprawnie. Po paru minutach
spędzonych w napięciu i ciszy zatrzymaliśmy się pod moim domem. Wszędzie było
ciemno, w żadnym z okien nie paliło się światło. Zapomniałam, że rodzinka miała
być dzisiaj poza domem, świętując nową pracę Dragona, za co byłam teraz
niezmiernie wdzięczna. Sami mieliśmy do nich dołączyć, ale nasze plany chyba właśnie uległy zmianie.
Przez chwilę siedzieliśmy w bez ruchu, wpatrując się w widok z szybą. W
końcu nie wytrzymałam i zażądałam wręcz odpowiedzi.
- Co to do cholery było?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz