05 września 2012

Rozdział 2

- Dragon wychodź! Przez ciebie się spóźnię! - waliłam wściekle w drzwi łazienki, ale ten zdawał sobie nic z tego nie robić. - Mam nadzieję, że utopiłeś się w tej wannie!
- Niestety - usłyszałam stłumiony rechot.
- Krzysiek, no! - walnęłam w drzwi, aż coś zabolało mnie w ręce.
- Co tu się dzieje? - spytała zaalarmowana hałasem mama.
- Powiedz mu, żeby w końcu wyszedł - spojrzałam na nią błagalnie. - On to robi specjalnie, bo doskonale wie, że mi się spieszy - jęknęłam i uderzyłam raz jeszcze w drzwi i znów coś zapulsowało w nadgarstku. No pięknie, jeśli coś sobie zrobiłam, to już po nim.
- Córcia, masz jeszcze przecież 2 godziny.
- A on tam siedzi od trzech - nie poddam się tak łatwo, o nie.
- Krzysiek! - o chyba mi się udało. - Starczy tego dobrego, wyłaź!
  Usłyszałyśmy zduszony jęk i po chwili drzwi się otworzyły. Kiedy zobaczyłam, że ten już od dawna był gotowy, a w ręce trzymał laptopa, prawię rzuciłam mu się do gardła. Wiedziałam, że robi to specjalnie, żebym nie zdążyła na imprezę, ale nie, że aż na taką skalę.
     Co prawda były już wakacje, jednak ostatni rocznik organizował bal pożegnalny, coś na wzór studniówki, ale szykowało się coś o wiele większego. Miał być to najprawdziwszy bal maskowy z wykwintnymi sukniami i maskami oraz frakami. Tak, frakami. Całkiem niezły pomysł.
     Chłopcy nie byli zbyt zadowoleni jak to usłyszeli, ale i tak mieli mało do powiedzenia, skoro za całą organizację odpowiadały dziewczyny, a oni robili za osiłków. Chociaż i tak wiedziałyśmy, że żaden się nie zastosuje.
     Impreza miała zacząć się o ósmej, dochodziła już szósta, a ja byłam w totalnej rozsypce. Musiałam się sprężyć, żeby zdążyć zanim przyjedzie po mnie Wiktor. Całe szczęście, moja szanowna i nieco stuknięta Alicja, najlepsza przyjaciółka na świecie, jak kazała się nazywać, zgodziła się łaskawie mi pomóc.
     Siedziałam przed lustrem, próbując wymyślić jakieś fantazyjne upięcie, bawiąc się nerwowo wilgotnymi jeszcze włosami, więc gdy usłyszałam dzwonek poczułam ulgę. Alka wpadła do pokoju niczym huragan, z całą torbą kosmetyków, maszyn i kto wie jeszcze czego, bo ja oczywiście nie posiadałam takich rzeczy, praktycznie wcale.
- Zaraz zrobimy cię na bóstwo - oznajmiła na wejściu, stawiając ciężką torbę na blacie biurka.
- Dziękuję, że zgodziłaś się mi pomóc.
- Od tego ma się przyjaciół, nie? - zobaczyłam jej słodki, pełen pozytywizmu, acz lekko szalony uśmiech i wiedziałam, że jestem w dobrych rękach.
     Od razu zabrała się za moje włosy, a później pomogła mi także przy makijażu. Delikatny i zarazem stanowczy, podkreślał moje czarne oczy. Usta muśnięte lekko błyszczykiem, wydawały się pełniejsze niż zwykle. Włosy zostały spięte w luźny, wymyślny koczek, a pojedyncze loki spływały mi na ramiona.
     Przyszedł czas na suknię. Alka pomogła mi włożyć ją bez niszczenia fryzury i zapięła suwak. Oddaliła się o krok i gestem nakazała bym się obróciła. Pokornie uczyniłam, co kazała i długa suknia zaszeleściła cicho w okół moich kostek. Czerwony materiał idealnie dopasował się do mojej figury. Lekkie wcięcie eksponowało dekolt. Od pasa w dół suknia delikatnie się rozkoszowała na kształt rozwiniętej lilii.
- Wyglądasz bosko, niczym sama Afrodyta - Alicja pochłaniała mnie wzrokiem.
- Nie wiem czy tam mieli takie suknie - wtrąciłam, wygładzając brzeg sukni.
- Oj czepiasz się - fuknęła z rozdrażnioną miną.
- Myślisz, że spodobam się Wiktorowi? - spytałam z lekką obawą.
- Żartujesz? Padnie z zachwytu.
     Posłałam jej ciepły uśmiech. Spojrzałam na zegar, za chwilę miał tu być. Wzięłam głęboki rozluźniający oddech i w tej samej chwili usłyszałam, jak jakiś samochód podjeżdża pod dom. Alka podeszła do okna i przycisnęła nos do szyby tak, że z zewnątrz musiała wyglądać bardzo zabawnie, niczym świnka Pigi. Wydała z siebie westchnienie zachwytu.
- Ty, skąd Wiktor ma taki wóz?
     Spojrzałam na nią zdziwiona, przecież nie raz już widziała jego samochód. Zignorowałam jej pytanie, bo właśnie rozległ się dźwięk dzwonka. Czas się pokazać, pomyślałam, ale i tak wyszłam dopiero, kiedy Alka siłą wypchnęła mnie z pokoju.
- Czas na olśniewanie - powiedziała podając mi maskę.
     Wiktor stał na dole i rozmawiał z mamą. Podeszłam do schodów i położyłam jedną dłoń na poręczy, a drugą chwyciłam brzeg sukni. Zaczęłam powoli schodzić ze schodów, niczym jakaś aktorka z Hollywood. Ale to głównie, dlatego że inaczej na pewno zahaczyłabym szpilkami o suknie i zabiła się na tych schodach.
     Wzrok Wiktora skierował się na mnie. Sam wyglądał niczym model, w idealnie skrojonym smokingu. Na mojej twarzy pojawił się rumieniec i uśmiech pełen samozadowolenia, gdy ten sam zachwyt zobaczyłam w jego oczach.
     Niepotrzebnie się martwiłam o wygląd. W końcu widywał mnie w gorszym stanie, a i tak zawsze powtarzał mi, że jestem piękna.
     Na przykład tego dnia, gdy wyrwał mnie, zresztą nie pierwszy raz, z łóżka w piżamie, wpadając do mojego pokoju o jakiejś absurdalnie wczesnej godzinie, czyli gdzieś tak około 12 po południu. Byłam totalnie rozczochrana i rozmazana, gdyż oczywiście wcześniej nie chciało mi się zmywać makijażu, całe szczęście nie było go za wiele, ale zawsze. Byłam zła na niego, że ma czelność budzić mnie tak wcześnie w wolny dzień, no i jeszcze za to, że musiał mnie oglądać w takim stanie, gdy on jak zwykle był doskonały, ale ten przyciągnął mnie do siebie i gładząc moje rozczochrane włosy powiedział, że jestem piękna niezależnie od tego, co mam na sobie i jak wyglądam, choć nie mógł ukryć tego lekkiego uśmieszku rozbawienia. Nie widziałam w tym prawdy, ale uwielbiałam gdy prawił mi komplementy. Widziałam wtedy w jego oczach taki błysk, że nie w sposób było w nie, nie uwierzyć. Podobnie było i teraz.
     Podszedł do podnóża schodów i podał mi dłoń, którą ujęłam z przyjemnością. Mimo, że byliśmy razem od prawie czterech latach, jego dotyk wciąż sprawiał, że aż drżałam, a pocałunki wprawiały w ekstazę. Podobnie było i teraz, kiedy przyciągnął mnie lekko do siebie i pocałował, nic sobie nie robiąc z towarzystwa mamy, która cały czas milczała i akurat teraz postanowiła się odezwać.
     Najpierw lekko odchrząknęła, później mocniej, gdy ją zignorowaliśmy. Odsunęliśmy się od siebie niechętnie, lecz z uśmiechem. Spojrzałam na mamę z wyrzutem, a Wiktor jak zwykle uśmiechał się powalająco.
- Wyglądasz pięknie Jagódko - zaczęła a ja skrzywiłam się na to znienawidzone zdrobnienie, już wolałam Jogi. Wiktor zachichotał wyczuwając moją frustrację.
- Dziękuję mamo, możemy już iść? - spojrzałam najpierw na Wiktora, który skinął, a później na mamę. Ta stała w najlepsze na środku przejścia i wyglądała jakby nigdzie się stamtąd nie wybierała. Kiedy to sobie uświadomiła zaśmiała się i odsunęła.
- Miłej zabawy.
- Dziękujemy pani Małgorzato - Wiktor posłał mamie ten swój czarujący uśmiech.
- Tak, tak dziękujemy, a teraz chodźmy - ponagliłam go.
- Tylko jedźcie ostrożnie.
- To się rozumie, proszę pani.
- I nie wracajcie zbyt późno.
- Mamo - jęknęłam, a ta rozłożyła ręce w poddańczym geście.
- Proszę się nie martwić. Odstawię Jagódkę całą i zdrową - posłałam im obojgu mordercze spojrzenie.
- Dobrze, dobrze - mama w końcu skapitulowała, całe szczęście.
- Możemy już jechać? - ponowiłam swoje pytanie zniecierpliwiona.
     Wiktor podał mi ramię, jak przystało na dżentelmena. Wyprowadził mnie na zewnątrz i zrozumiałam skąd w głosie Alki ten zachwyt.
     Jego audi zastąpiło długie, czarne i lśniące auto, które swobodnie mogłoby uchodzić za limuzynę. Mercedes. Mercedes? Skąd on u licha wytrzasnął mercedesa? I to chyba prosto z salonu, na dodatek.
- A gdzie audi? - spytałam niby od tak, ale z pewnością zauważył tą ciekawość pomieszaną z zachwytem w moich oczach, bo roześmiał się serdecznie. Z mojej twarzy łatwo było odczytywać emocję, zwłaszcza jemu.
- Sprzedałem - wzruszył ramionami i otworzył mi drzwi od strony pasażera.
     Wsiadłam delikatnie, nie chcąc przypadkiem czegoś zniszczyć. Co prawda moje wypadki i niezgrabne ruchy zniknęły za sprawą cudownych właściwości Wiktora, ale wolałam nie ryzykować. Jeszcze by mi później kazał to odkupywać.
- I kupiłeś mercedesa? - upewniłam się, gdy zasiadł za kierownicą.
- Mm - mruknął w potwierdzeniu.
     Przekręcił kluczyki, silnik zaskoczył gładko i wydał z siebie mruknięcie niczym zadowolony kociak. Pominęłam fakt ile musiałby dołożyć kasy, żeby kupić to cudo z salonu, bo mogę się założyć, że właśnie stamtąd było, a nawet gdyby nie to i tak musiałby sporo dołożyć. Zaczęłam się rozglądać po wnętrzu.
- Szukasz czegoś? - zapytał rozbawiony.
- Ceny - odparłam ze śmiechem.
     Nie pytałam o nią, bo i tak by mnie zbył, jak zawsze, kiedy chodziło o pieniądze. Nie miałam pojęcia skąd on je brał skoro nigdzie nie pracował, ale zbyt go kochałam i pewnie nawet gdyby okazało się, że sprzedaję ludzkie organy na czarnym rynku i tak nie potrafiłabym się na niego obrazić. No może na chwilę. Zauważyłam kątem oka, że Wiktor uśmiechnął się lekko nie wiedzieć, czemu.
     Po chwili dojechaliśmy pod salę. Wiktor wysiadł i otworzył mi drzwi.
- Tylko, żeby przypadkiem nie przyszło ci do głowy zabawiać się w Kopciuszka i zniknąć o północy - uniósł mój podbródek i pocałował mnie.
- Oczywiście mój książę - uśmiechnęłam się.
     Spojrzałam na niebo. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi i jego miejsce zajmował księżyc. Weszliśmy do sali, gdzie była już większa część osób. Wchodząc, można było odnieść wrażenie, że jest się na jednej z tych z imprez, żywcem wyjętych z amerykańskich liceów. Ale w końcu taki był zamiar. DJ puszczał żywe kawałki na przemian z wolnymi. Właśnie leciał taki i Wiktor od razu się ożywił.
- Zatańczysz?
- Z przyjemnością - oboje nie potrafiliśmy powstrzymać uśmiechu.
     Ujęłam jego dłoń i wkroczyliśmy na parkiet. Objął mnie w pasie, a ja położyłam mu głowę na ramieniu. Kołysaliśmy się równomiernie, w rytmie bicia naszych serc. Matko, gadam jak w jakiejś łzawej telenoweli. Ale taka prawda. Mogłabym tak tkwić wieczność, w jego silnych ramionach.
     Przetańczyliśmy razem kilka utworów, ignorując zaproszenia innych. Gdy skończyła się kolejna piosenka, podeszliśmy do bufetu. Wiktor nalał nam napoju, który chyba miał być ponczem i podał mi szklankę. Ujęłam ją, muskając swoją dłonią o jego i w tym samym momencie zachwiałam się, ciemność zasłoniła mi widok. Poczułam wokół siebie silne ramiona Wiktora powstrzymujące mnie przed upadkiem, ale to wszystko było takie odległe.
- Jagoda! - usłyszałam znajomy głos dobiegający z oddali.
     Wydawało mi się, że jestem w jakiejś otchłani. Wszędzie słychać było jęki rozpaczy i wrzaski, przed oczami migały mi płomienie. I przysięgłabym, że czułam na sobie czyjś wzrok. Przemknęło mi przez myśl, że chyba właśnie tak, musi wyglądać piekło.
- Jagoda - znów usłyszałam znajomy głos, ale tym razem już bliżej.
     Coś, a raczej ktoś mną potrząsnął i ciemność ustąpiła. Znów znajdowałam się w sali pełnej rozbawionych i tańczących osób. Jakże odmienna była ta sceneria od tej, którą przed chwilą ujrzałam.  Teraz widziałam bursztynowe oczy wpatrzone we mnie z troską.
- Wszystko w porządku, skarbie? - Wiktor był wyraźnie zmartwiony.
     Zauważyłam, że szklanka, którą trzymałam, leżała teraz stłuczona na podłodze, a czerwony płyn zdobił ją niczym marna imitacja krwi. Nikt nie zwrócił na to uwagi.
- W porządku. Po prostu zakręciło mi się w głowie - skłamałam.
     Póki nie dowiem się, czym było to, co zobaczyłam, nie zamierzałam go martwić.  Jednak nie wyglądał jakby moje słowa go przekonały.
- Wyjdę na świeże powietrze -  powiedziałam, wciąż jeszcze lekko kręciło mi się w głowie.
- Pójdę z tobą -  zaochotował.
- Nie, nie musisz, zostań tutaj - oczywiście nie posłuchał.
     Zaczęliśmy się przeciskać, przez roztańczony tłum w stronę wyjścia. Wyszliśmy na taras, a chłodne powietrze od razu mnie otrzeźwiło. Wzięłam głęboki wdech. Mimo, że lato było w pełni, noc okazała się chłodna, a sukienka bez pleców też nie pomagała. Mimowolnie zadrżałam. Wiktor zdjął marynarkę i okrył mnie nią, a następnie objął ramionami. Staliśmy tak przez parę minut. Jak w filmie. Wszystko dziś toczy się, jak w jakimś durnym filmie.
- Na pewno dobrze się czujesz? Zbladłaś - wypomniał mi.
- To nic takiego, naprawdę - wcisnęłam się w niego bardziej i Wiktor objął mnie mocniej.
     Chciałam być teraz tak blisko niego, ile tylko się dało. Księżyc oświetlał naszą dwójkę srebrną poświatą, a gwiazdy mieniły się niczym diamenty przyklejone do nieba.
- Odwiozę cię do domu - zaproponował, gładząc moje zaróżowione policzki.
- Nie chcę psuć nam wieczoru. Po za tym, nie wybiła jeszcze północ - uśmiechnęłam się delikatnie. Wiktor pocałował mnie i od razu zrobiło mi się cieplej.
- Wróćmy przynajmniej do środka. Nie chcę żebyś mi się rozchorowała - miał rację.
     Noc była bardzo zimna i niczym nie przypominała wcześniejszych, ciepłych, lipcowych wieczorów. Wróciliśmy, więc do sali, w której wciąż wszystko było takie samo, całe szczęście.
     Przez resztę wieczoru, bawiliśmy się z Wiktorem świetnie, kompletnie zapominając o wcześniejszym incydencie. Lecz gdy wróciliśmy do domu, Wiktor zanim mnie wypuścił, upewnił się raz jeszcze, czy na pewno wszystko w porządku. Przytaknęłam tylko nerwowo, ale wiedziałam, że nie dał się zwieść. Pocałował mnie na dobranoc i poczekał aż w moim pokoju zapali się światło. Pomachałam mu przez okno i dopiero wtedy odjechał.
     Przebrałam się w koszulkę nocną, zmyłam makijaż i rozpuściłam włosy. Czarne loki ciężko opadły na plecy. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy, w oczekiwaniu na Morfeusza, ale tej nocy nie było mi dane spać spokojnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz