08 marca 2013

Rozdział 11



- Ale Wiktor, jak nasza dwójka ma dać radę im wszystkim? – spojrzałam na niego przerażona.
     Po drugiej stronie polany stała wielka armia ciemności, a z szczeliny w ziemi wciąż wyłaniali się nowi wojownicy. Biło od nich tak niewyobrażalne zło, że nie sposób sobie wyobrazić co by się stało, gdyby zawładnęli ziemią. Nie było szans żebyśmy sami stawili im czoła.
- Nas nie jest tylko dwoje – uśmiechnął, choć był spięty i obejrzał się przez ramię, podążyłam więc za jego wzrokiem.
     Nagle nieskazitelnie błękitne wcześniej niebo pokryły burzowe ciemnoszare chmury. Zrobiło się ciemno i chłodno, zupełnie jakby dzień zastąpiła noc. Jednak przez  gęste obłoki zaczęło w różnych miejscach przebijać się światło. Zupełnie jak gwiazdy. Jak gdyby Niebo płakało świetlistymi łzami.  
     Leciały prosto na nas. Lecz kiedy tylko dotknęły ziemi, rozpryskiwały się na tysiące drobniutkich cząsteczek, z których zaczęła uwalniać się złocista mgła, a z tej mgły formowały się postaci. I już po kilku sekundach moim oczom ukazała się armia Aniołów.
     Przepięknych, najprawdziwszych Aniołów. Każdy z nich był taki sam, a zarazem inny. Emanowały tak ogromnym światłem i radością jakbyśmy już wygrali wojnę. Bił od nich taki spokój i bezpieczeństwo, że od razu nabrałam więcej pewności siebie.
     Spojrzałam w drugą stronę. Staliśmy naprzeciwko siebie. Armia światłości przeciw armii ciemności. Niczym czarne i białe pionki na szachownicy. Jednak tym razem gra toczyła się o naprawdę wysoką stawkę, a przegrana w ogóle nie wchodziła w rachubę. Bo jeśli przegramy świat pogrąży się w mroku na resztę swoich dni, zło przejmie władze, a ludzkość wyginie. To tak z grubsza. 
     I temu wszystkiemu miałam zapobiec  ja. No pięknie. To już po nas. Żegnaj świecie. Już się więcej nie zobaczymy.
     Wiktor pochylił się nade mną i zupełnie nic sobie nie robiąc z tysięcy, a może i nawet milionów świdrujących nas oczu, pocałował mnie tak intensywnie i zarazem czule jakbyśmy mieli nigdy więcej się nie zobaczyć. Nie zamierzałam jednak do tego dopuścić. Zrobię wszystko co w mojej mocy, ale go nie stracę. 
     Odsunął się nieco i spojrzał mi w oczy. Doskonale wiedział o czym myślę, zawsze wiedział. Nawet kiedy był człowiekiem.
     Wziął moją dłoń i ściskając ją delikatnie ruszył na przód, a ja razem z nim. Nie wiedziałam tylko czemu. Ale kiedy oderwałam swój wzrok od niego i spojrzałam ku końcowi polany, gdzie kłębiła się diabelska armia, zobaczyłam że i z ich szeregów wyłaniają się dwie osoby.
     Jedną z nich był oczywiście Artur. No jakżeby inaczej. Drugą rozpoznałam równie szybko. Rudowłosy mężczyzna, którego miałam już wątpliwą przyjemność poznać, ze ślepiami czerwonymi niczym rubiny zmierzał w naszym kierunku, a jego spojrzenie zdawało się przeszywać mnie na wskroś. Oj, nie będzie on zwlekał z zabiciem mnie.  
     Spotkaliśmy się na środku polany, która już za chwilę miała stać się miejscem walki między dobrem i złem. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego może się wydarzyć, a co dopiero że będę musiała odegrać w tym wszystkim główną rolę. 
- Więc jak? Zmieniłaś zdanie? – Rudzielec od razu przeszedł do rzeczy. Był pełen wściekłości i frustracji, choć oczy mu się śmiały na myśl o walce.
     Artur również świdrował mnie gniewnym wzrokiem z domieszką czegoś, czego nie potrafiłam nazwać. Uh, jak ja nie cierpię tego uczucia. Był nieco poobijany i to nie tylko przeze mnie. Choć wcale nie było tego po nim widać, ja po prostu wiedziałam, że nie jest, jakby to powiedzieć, w szczytowej formie. Z pewnością mu się dostało kiedy pozwolił mi uciec, niczego wcześniej nie uzyskawszy. I dobrze mu tak.
     Z chęcią bym się zaśmiała w głos, gdyby nie Wiktor doprowadzający mnie do porządku. Odnosiłam wrażenie, że kiedy używam mocy, dzieje się ze mną coś dziwnego. Nie byłam wtedy zupełnie sobą, a raczej kimś lubującym się w przemocy. Zmieniała mnie i to na gorsze. Będę musiała się jakoś później tego pozbyć.
- Nie i nie zmienię go nigdy – spojrzałam wyzywająco na Rudzielca.
     Był krok od wybuchu, choć starał się zamaskować to nonszalancką postawą i drwiącym uśmieszkiem. Zupełnie odwrotnie niż Artur, który stał sztywno jak kołek z groźnym wyrazem twarzy.
- Wiesz, właśnie zniszczyłaś mój dom. Mogłabyś wykazać choć odrobinę współpracy – założył ręce, żeby przypadkiem kogoś nie uderzyć.
- Paskudnie mieszkasz, przydałby ci się remont. Uznajmy więc, że go zapoczątkowałam – mruknęłam uśmiechając się wrednie. Oj, grabie sobie. Zapadła cisza, czułam że wszystkie oczy zwrócone są ku mnie.
- W porządku  - powiedział, a w jego oczach zabłysło coś czego nie potrafiłam określić, wiedziałam jednak że powinnam się tego bać. – Nie chcesz po dobroci, więc wyrwę to co moje z twojej piersi, zanim wydasz ostatnie tchnienie – jego głos mógłby przeciąć stal. Nieświadomie cofnęłam się o krok.
- Już się nie mogę doczekać – moje lodowate spojrzenie, chyba zbiło go nieco z tropu, ale nie dał tego po sobie poznać.
     Kiedy wracaliśmy na swoje miejsca w szeregu odliczałam sekundy. Sekundy, które dzieliły nas od dotarcia na miejsce. Sekundy, za które miała się rozpętać wojna. Sekundy, które pozostały zanim nastąpi koniec.
      Jednak nie doliczyłam nawet do końca bo nagle upiorną ciszę przyszył świst, a powietrze za nami eksplodowało. Oboje z Wiktorem upadliśmy na twarz.
- Jagoda – usłyszałam jego głos. Kochany, zawsze się o mnie troszczył. Krzyk uwiązł mi w gardle, jednak już po chwili zastąpiło go coś zupełnie innego. Ślepa furia.
- Nie trzeba było ze mną zadzierać – warknęłam cicho, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.
     W jednej sekundzie znów stałam na nogach, zwróconą twarzą w stronę Rudzielca. Jednak nie patrzyłam na niego. Wzrok miałam wbity w ziemię, a mimo to widziałam, że się uśmiecha. A przynajmniej do czasu, aż spojrzałam na niego. Dostrzegł w moich oczach coś, czego sama nie mogłam i momentalnie jego uśmiech zbladł.
     Wydał rozkaz do ataku i wtedy wszystko się zaczęło. Armia przede wszystkim upadłych, demonów, zjaw i sama nie wiem czego jeszcze, natarła na nas i walka się rozpoczęła.
     Jednak każdy kto próbował podejść do mnie, natrafiał na niewidzialną barierę, która przy zetknięciu zamieniała go w proch. Mimo tego nie poddawali się. Coś mi mówiło, że wolą zginąć z moich rąk niż później odpowiadać przed Rudzielcem.
     Nie zawracając sobie nimi głowy parłam na przód, miałam tylko jeden cel. Ciskając dookoła piorunami i sama unikając kolejnych, wirowałam między tłumami walczących demonów i aniołów.   
     Gdyby nie fakt w jakiej sytuacji się znaleźliśmy, pewnie przystanęłabym i z zapartym tchem podziwiała. Bo z boku musiało to wyglądać naprawdę pięknie.  
     A kiedy już nikt nie stawał mi na drodze, znalazłam się sama, twarzą w twarz z diabłem. I nagle wszystkie odgłosy walki ucichły. Jakbyśmy znajdowali się na tej polanie zupełnie sami.
- Nie masz pojęcia na co się porywasz – zagroził, dając mi do zrozumienia, że jeszcze nie jest za późno by się poddać.
- Mimo to, spróbuję – mruknęłam chłodno.
     Rudzielec zaśmiał się oschle, a ten dźwięk nagle rozległ się w mojej głowie, chcąc rozerwać ją od środka. I kiedy już myślałam, że eksploduje, wszystko ustało. Dopiero po chwili zorientowałam się, że utworzyłam wokół siebie barierę ochronną.
- Teraz moja kolej – spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się wrednie.
     Wypróbowałam na nim, jego własnej broni. Patrząc po prostu na niego, sprawiałam mu tak ogromny ból, że aż padł na kolana i złapał się za głowę.  Jednak już po chwili podniósł się i zaśmiał mi w twarz.
- Głupia dziewczyno. Myślisz, że można mnie tak łatwo zabić, że można sprawić mi jakikolwiek ból? Ja jestem bólem i cierpieniem – ryknął śmiechem. – Mnie w ogóle nie można zabić – spojrzał na mnie triumfująco, a następnie uderzył kulą energii.
     Fala uderzeniowa wgniotła mnie w ziemię i na chwilę wyrwała ze szponów tej złej mnie. Spojrzałam na walczący tłum, nad którym co chwilę pojawiała się to błyskawica, to kula ognia.
     Próbowałam dojrzeć Wiktora. Przez to wszystko nawet nie wiedziałam czy nic mu nie jest. Kiedy moc brała mnie we władanie, nie obchodziło mnie zupełnie nic. Nie wybaczę sobie, jeśli coś mu się stanie. Jednak w tej samej chwili, gdzieś pomiędzy tym wszystkim, udało mi się zobaczyć jego blond włosy. Walczył z kimś i dopiero po chwili zrozumiała z kim. To był Artur. Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, wzrok znów zastąpiła mi wściekłość, gdy oberwałam kolejną kulą od Rudzielca.
- Co, już się nie bronisz? – zakpił i w tej samej chwili podniosłam się z ziemi i zaatakowałam go.
- Nie powinieneś ze mną zadzierać - warknęłam i ponowiłam atak.
- Chcesz się zabawić? Proszę bardzo - zaśmiał się i zaczął zmieniać w ohydne skrzydlate monstrum, które miałam już okazję zobaczyć.
     W prawdziwym świecie był jeszcze większy i obrzydliwszy. No, tego to ja na pewno nie pokonam. Skrzydłami tworzył ogromne podmuchy wiatru, przez które ledwo stałam na nogach, a z paszczy wydobywał się strumień ognia. Celował w co popadło, ale najczęściej we mnie. Wytworzyłam więc wokół siebie pole siłowe, jednak utrzymanie go w takich warunkach wymagało sporo energii.
- Zmęczona? - zakpił, a jego ryk odbił się echem od mojej bariery, sprawiając tym samym, że zaczęła pękać.
     Kolejny strumień ognia poleciał w tłum walczących. Nie patrzył nawet na to, że jest tam pełno też jego "ludzi". Jednak miarka przebrała się, gdy kolejna wiązka uderzyła w Wiktora. Tego było już za wiele. Jeśli on myśli, że pozwolę mu go skrzywdzić, to jest w ogromnym błędzie. Skończę z nim raz na zawsze. I to zaraz.
     Nie mając najmniejszego zamiaru dawać mu jakiejkolwiek satysfakcji zebrałam w sobie siłę i ku mojemu zdziwieniu, ale też zadowoleniu, przyzwałam wszystkie cztery żywioły na raz. Tornada, trzęsienia ziemi, powiedzie i pożary przy tym co zrobiłam to pikuś. Grunt pod nogami zadrżał, wiatr wył niemiłosiernie, ogień buchał z każdej szczeliny powstałej w ziemi, a woda krążąca w powietrzu nie potrafiła go ugasić. Z całej tej mieszanki utworzyłam  wokół niego jakby wielki wir, zamykając go w nim, a następnie w moich rękach zaczęła się formować kula czystej, potężnej, śmiercionośnej energii. W tym samym czasie, w którym rozerwał swoje tymczasowe więzienie, dosłownie rozerwał, jakby to był kawałek materiału, ja posłałam ją na niego, a właściwie w niego.
     Kula wchłonęła się w jego kamienne ciało. Skrzydła zaczęły mu płonąć i wydał z siebie przerażający ryk, od którego włos na głowie się jeżył. Skóra pokryta łuskami zaczęła pękać, a z między szczelin wydobywało się białe światło. Złapał się za głowę jakby miała zaraz wybuchnąć.
     Odgłosy walki ustały. Wszyscy mogli patrzeć teraz jedynie na niego i na to co miało się za raz stać. Instynktownie cofnęłam się i w tym samym momencie, wielki olbrzym rozsypał się na miliony maluteńkich cząsteczek, zupełnie jakby został zmiażdżony, ale od środka.
     W miejscu, gdzie wcześniej stał przerażający potwór, teraz unosiła się jedynie czarna poświata, cień czy zjawa. Zapanowała kompletna cisza, nikt nie wiedział co należy teraz zrobić i co właściwie się stało.
     Odwróciłam się w ich stronę i machnięciem ręki sprawiłam, że pod każdą złą istotą na tej polanie rozstąpiła się ziemia, odsyłając ich tam gdzie należy.
     Odetchnęłam głęboko i z ulgą. To już koniec. Ale kiedy tylko o tym pomyślałam, zobaczyłam że na twarzach osób stojących przede mną, zaczyna rysować się przerażenie. Nie wiedziałam czemu. Patrzyli na coś za mną, więc podążyłam za ich spojrzeniem. Czarna poświata wciąż unosiła się nad ziemią.
     Nagle zjawa zawirowała w powietrzu i poszybowała z moim kierunku, żeby jak się okazało już po chwili, boleśnie wbić się w moją klatkę piersiową. Zachłysnęłam się powietrzem i kiedy upadłam na kolana, usłyszałam głos Wiktora. Kochany, zawsze się o mnie troszczył. Powieki zaczęły mi ciążyć i jedyne o czym teraz marzyłam to zasnąć, najlepiej w ramionach ukochanego. I o to moje marzenia się spełniały. Znalazł się tuż obok, kładąc sobie moją głowę na kolanach.
- Jagoda! Nie poddawaj się. Nie możesz mu dać sobą zawładnąć! - słyszałam go, ale nie rozumiałam. Komu miałam nie pozwolić, dlaczego i na co? Byłam kompletnie skołowana. Zanim jednak zdążyłam go o to zapytać, odpłynęłam.
     Kiedy otworzyłam oczy, znajdowałam się w bezdennej krainie pełnej ciemności. W oddali zobaczyłam jasne światełko. Czyli co? To już koniec? Umarłam? W sumie nie spodziewałam się czegoś innego, sądziłam jednak, że zdążę przynajmniej pożegnać się z Wiktorem.
     Chcąc nie chcąc ruszyłam ku światłu. Innej drogi nie miałam. Jednak ono zamiast przybierać na sile, z każdym moim krokiem, słabło. Kiedy dotarłam do końca, jak wcześniej myślałam tunelu, nie zobaczyłam drzwi, czy czegoś podobnego, jak zawsze to sobie wyrażałam. Zobaczyłam stół, a raczej talerz zawieszony w powietrzu. Nad nim unosiła się jasna poświata, która była jeszcze bledsza niż na początku. Dopiero teraz ujrzałam, że tuż obok niej znajduje się coś jeszcze. Kolejna poświata, ale raczej w malinowym odcieniu i znacznie mocniejsza.
- Gdzie ja jestem? - mruknęłam sama do siebie.
- W sercu swojej duszy - usłyszałam swój głos, który wcale nie wydobył się z mojego gardła, ale gdzieś z oddali. Po chwili, wśród mroku ujrzała zakapturzoną postać. Była tam cały czas. Dlaczego jej nie zauważyłam wcześniej? Stała po drugiej stronie stołu, dokładnie naprzeciwko mnie.
- Kim jesteś?
- Jestem twoimi żądzami, pragnieniami, marzeniami, lękiem, bólem, radością, wściekłością - z każdym jej słowem, głos postaci, mój głos, zmieniał się, jakby dostosowywał do nastrojów o jakich właśnie mówiła. - Znam odpowiedź na każde twoje pytanie.
- Dlaczego tu jestem? - zapytałam od razu.
- Umierasz - odpowiedziała tylko tyle. Krótko i na temat, głosem wypranym z jakichkolwiek emocji. Aż przeszedł mnie dreszcz.
- Jak to? - zlękłam się, mimo że przecież cały czas o tym wiedziałam.
- Moc pochłania twoją energię życiową - wskazała na dwie poświaty. Teraz to nabrało sensu.  Faktycznie wyglądało to tak, jakby ta jedna wciągała drugą.
- Ale przecież pokonałam wszystkich.
- I tym samym uaktywniłaś ostatecznie moc. Jest ona zbyt potężna, by mógł kontrolować ją zwykły człowiek. Niedługo pochłonie resztę twojej energii i zabije cię, wydostając się tym samym na zewnątrz, a wtedy będzie pochłaniać i niszczyć wszystkich i wszystko aż unicestwi cały świat.
- Jak mogę to powstrzymać - spytałam, przerażoną tą wizją. Instynktownie wyciągnęłam dłoń, chcąc chwycić białą, gasnącą już poświatę. Odgrodzić ją, ochronić przed drugą, jednak coś mnie powstrzymało. Jakby niewidzialna bariera.
- Nie możesz - spojrzałam na zakapturzoną postać, zaskoczona tym z jaką lekkością to powiedziała. Zupełnie jakby jej to nie obchodziło. I może faktycznie tak było. - A może tak naprawdę, nie chcesz tego powstrzymać - jej głos, mój głos przeszyła nagle rozpacz. - Ja chcę umrzeć.
- Nieprawda - zaoponowałam, ale ona zdawała się w ogóle mnie nie słuchać i kontynuowała dalej.
- Boję się, odrzucenia, samotności, cierpienia. Kiedy umrę przestanę się bać. Przestanę wszystkich zawodzić. Nikt już przeze mnie nie ucierpi.
- Przestań! Wcale się nie boję. Mam Wiktora!
- A co jeśli on już mnie nie potrzebuje? Jeśli już mnie nie kocha? Jeśli nigdy mnie nie kochał? Byłam mu tylko potrzebna, żeby powstrzymać upadłych? Jestem zbędna, bezużyteczna. Nie przeżyję tego. Chcę umrzeć.
- Zamilcz, to nieprawda. Wiktor mnie kocha. Nie zostawiłby mnie nigdy - wyraźniej niż wcześniej, poczułam pierścionek na swoim palcu, jakby przypominał o swojej obecności, złożonej obietnicy. Przypominał o miłości Wiktora i mojej, o tym, że już zawsze będziemy razem i nikt nas nie rozłączy.
- Ja chcę żyć - powiedziałam z mocą i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to nie ja wypowiedziałam te słowa, a zakapturzona postać. Teraz przemawiała przez nią żądza. - Chce żyć i panować nad tym wszystkim. Skoro ujarzmiłam moc, mogę ją wykorzystać i zapanować nad światem.
- Co? Nie! To wcale nie tak - wykrzyknęłam. Jeśli to naprawdę była moja podświadomość, czy cokolwiek to jest, to mam poważne problemy. Jeśli z tego wyjdę, pójdę do psychologa. Albo od razu do psychiatry, niech mnie zamkną w wariatkowie.  
- Więc czego pragniesz? - głos znów stał się wyprany z emocji. Czułam się jakbym rozmawiała z osobą, która ma zaburzenia osobowości.
- Chcę żyć, jak kiedyś. Normalnie. Bez żadnych super mocy, władzy. Chcę żyć z Wiktorem, dla Wiktora. Chcę znów być normalną, szczęśliwą dziewczyną, której największy problem to co na siebie założyć. Chcę budzić się i zasypiać wiedząc, że Wiktor mnie kocha i już zawsze będziemy razem. Chcę po prostu normalnie żyć! - wyrzuciłam z siebie to wszystko praktycznie na jednym wydechu. Naprawdę wierzyłam w to co mówię i naprawdę właśnie tego chciałam. Zwykłego życia z ukochaną osobą przy boku. Do szczęścia nie potrzebowałam niczego więcej.
- Więc musisz coś zrobić, bo wciąż umierasz - miała rację. Jaśniejsza poświata była już ledwie widoczna.
- Co mam zrobić?! - znów zaczęłam panikować. Spojrzałam na zakapturzoną postać, w końcu miała znać odpowiedź na wszystkie pytania.
- Nie wiem. Jestem tylko zwykłą dziewczyną. W moim miejscu nie ma miejsca na magię - odpowiedziała radosnym głosem. No to są chyba jakieś kpiny! To wszystko zaczynało mnie powoli wkurzać. - Czas mija. Tik. Tak. Tik. Tak...
- Chcę umrzeć...
- Pragnę śmierci...
- Nie, chcę żyć. Chcę rządzić...
- Chcę być normalna...
- Jestem tylko zwykłym człowiekiem...
     W bezdennej otchłani, setki urywanych głosów o różnych nastrojach, odbijały się echem od niewidzialnych ścian. Słowa zdawały się wbijać w moją głowę, jakby chciały żebym zmieniła zdanie i wybrała którąś z opcji, jakie mi proponowały. Najchętniej skuliłabym się teraz i schowała pod kocem.
- Żyć.
- Umrzeć.
- Rządzić.
     Nie mogłam tego dłużej znieść. Musiałam jakoś się stamtąd wydostać. Głosy wcale nie cichły, a wręcz odwrotnie, stawały się coraz to głośniejsze. Mimo to usłyszałam bicie swojego serca. Coraz słabsze, zanikające.
- Decyduj szybko - postać przypomniała o swojej obecności.
- Czy jeśli pozbędę się jakoś mocy, przeżyję? - spytałam kompletnie nie wiedząc co zrobić.
- Tak.
- Jak mogę to zrobić?
- Nie możesz - ale mi pociecha. - Możesz ją jedynie oddać.
- Oddać? - spytałam. Ostatnio kiedy ktoś mi proponował, żebym oddała moc, nie wróżyło to nic dobrego. Ale nie potrafiłam przypomnieć sobie, kto tego chciał.
 - Komuś silniejszemu od siebie. Kto będzie umiał nad tym zapanować.
- Ale komu? - spytałam.
- Po prostu ją uwolnij. Moc sama wybierze kogoś - odpowiedziała postać. Wychwyciłam w jej głosie zniecierpliwienie. Ale w końcu odzwierciedlała ona moja uczucia, a byłam już poważnie zniecierpliwiona i spanikowana.
     Przypomniałam sobie słowa Wiktora, które wypowiedział zanim straciłam przytomność. On nigdy nie pozwoliłby mi jej oddać. Tym bardziej, że jedyną osobą, która tego pragnęła i zyskałaby coś na tym to... To... Rudzielec! Znaczy się, diabeł.   
     I wtedy zrozumiałam. Jakbym nagle ocknęła się z jakiegoś otumanienia. Spojrzałam na zakapturzoną postać, która jak wcześniej myślałam, wcale nie była mną. Już wiedziałam co miał na myśli Wiktor, mówiąc bym nie dała mu sobą zawładnąć.
- Dobrze. Oddam ją więc Wiktorowi - powiedziałam.
- Co?! - chyba nie do końca zrozumiał. I o to chodziło.
- Jest Aniołem i jest silniejszy ode mnie. Poradzi sobie.
- Nie to nie tak. Miałaś ją oddać mnie - mam cię.
- Tobie? Przecież jesteś mną. Po co ci ona? - spojrzałam na niego twardo. Nie wiedział co odpowiedzieć. Machnęłam ręką, a kaptur opadł odsłaniając twarz Rudzielca. - Myślałeś, że nabierzesz mnie, na te swoje tanie sztuczki? - warknęłam.
- Tanie sztuczki? - oburzył się. - Zresztą nie pochlebiaj sobie. Prawie cię miałem.
- Jednak prawie, to czasem za mało. Nigdy nie oddam ci tej mocy. Nie pozwolę byś zniszczył cały ten piękny świat i odeślę cię tam gdzie twoje miejsce. Do piekła! - powiedziałam chłodno, tak że na pewno zrozumiał przekaz.
- Jednego nie wzięłaś pod uwagę, panno Idealna. Ty naprawdę umierasz. Nie jesteś w stanie zapanować nad mocą. Jeśli ja nie zniszczę świata, zrobisz to ty - uśmiechnął się szaleńczo. - Do zobaczenia... W piekle - zaśmiał się i zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu i zostawił mnie samą.
     Jego śmiech jeszcze długo odbijał się echem w mojej głowie, utrudniają skupienie się na tym, co w tej chwili naprawdę ważne. Czyli ratowaniu mojego życia, a zarazem całego świata. Teraz to już naprawdę koniec.
     Co mam zrobić? Co mam zrobić?! Może prędzej bym coś wymyśliła, gdybym miała więcej czasu, a nie tylko parę sekund i to pod ogromną presją. Myśl, myśl, myśl. Co zrobiłby w takiej sytuacji Wiktor?
     Kiedy sądziłam, że już nie ma nadziei, że to koniec. Doznałam olśnienia. Opowieść Wiktora. Pamiętam, że opowiadał mi o tej mocy i pamiętam, że był w niej jakiś sposób na powstrzymanie jej. Jak to szło?
     Moc była we władaniu upadłych, którzy szykowali się na wojnę przeciw światu, to się zgadza. I wtedy zstąpił na ziemię Archanioł i odebrał im ją, a później umieścił w człowieku o czystym sercu.
     Ale jak to zrobił?
     Wiedziałam, że było tam coś jeszcze, ale nie mogłam przypomnieć sobie co.
     Spojrzałam na dwie poświaty, tej jaśniejszej nie było już praktycznie wcale. Nagle zadrżała, jakby miała zaraz się rozpaść, jednak nie zrobiła tego. Wciąż walczyła. Ja też musiałam.
     Co zrobił Archanioł Michał? Uwięził moc, ale najpierw ją uśpił.
     Właśnie!
     Zwrócił ją przeciw sobie i uśpił na tysiące lat. To jest to!
     Szkoda tylko, że nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Trudno. Będę improwizować.
     Podeszłam bliżej i odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić. Musiałam działać szybko. Ujęłam malinową, bardzo dużą już, poświatę między dłonie tak by jej nie dotknąć, a jedynie ledwie musnąć. Zamknęłam oczy. Starałam się ją poczuć, przemówić do niej, jak to raz poradził mi Wiktor, zaprzyjaźnić się z nią. A kiedy sądziłam że udało mi się to, zaczęłam zmniejszać odległość miedzy dłońmi, jednocześnie zaciskając moc, zduszając ją, aż w efekcie zniknęła pomiędzy stykającymi już się rękoma.
     I wtedy oślepiło mnie jasne światło, aż musiałam zamknąć oczy, a kiedy je otworzyłam nie stałam, tylko leżałam, a nade mną unosiła się ogromnie zmartwiona twarz Wiktora.
- Wiesz co? – spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. – Chyba muszę iść do psychiatry. 
     Wiktor spojrzał na mnie pobłażliwie, powstrzymując się od roześmiania w głos. Z jego oczu zniknął strach, zastąpiła go za to miłość. Pochylił się nade mną i pocałował tak delikatnie jakbym miała się zaraz stłuc. Odsunął się minimalnie, tylko tyle by móc objąć wzrokiem całą moją twarz i uśmiechnął się.
- Umówię ci wizytę.

7 komentarzy:

  1. Trochę za mało rzeźni jak dla mnie xD Ale i tak całkiem niezła wojna Ci wyszła ^^
    A co z Arturkiem? Już przepadł na zawsze? :(
    Szkoda go trochę :P
    Na koniec Jagoda mi się podobała, plus dla niej xD Tym samym nie mogę nazywać jej Eleną xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu! xD
      Wiesz, że ja się nie znam na rzeźni, to twoja działka.
      Miałam jeszcze fragment z Arturkiem, ale go usunęłam stwierdzając, że już za dużo byłoby umierajacej Jagody xD

      Usuń
  2. Jejkuś ten rozdział... Zwyczajnie poezja! Jestem zachwycona! Działo się tyle, że zwyczajnie nie mogłam się oderwać od tekstu. Coś niesamowitego! Według mnie naprawdę nieźle wyszła ci ta wojna pomiędzy aniołami, a demonami, a te wewnętrzne rozterki Jagody... Po prostu genialne! Cieszę się zresztą, że zorientowała się, kto próbował nią zmanipulować, choć jeszcze bardziej, że jakimś cudem udało jej się uśpić w sobie tą dziwną moc. Zapewne zapytasz czemu dziwną? Mianowicie dlatego, że potrafiła nad naszą bohaterką sprawowac kontrolę i było blisko, aby odebrała jej życie. Pomijając już to, ta końcówka o psychiatrze była doskonała! Tak nią rozładowałaś we mnie wszystkie dotychczas nazbierane emocje i w jednej chwili wywołałaś na mojej twarzy uśmiech, że aż jakoś tak w środku miło mi się zrobiło. Juz nie mogę się doczekać ciągu dalszego! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja lubię czytać twoje komentarze. Tak mi się wtedy ciepło w serduszku robi xD I naprawdę dziękuję ci za to i bardzo się cieszę, że komuś podoba się to co ja tutaj wymyślam.
      Według mnie rozdział nie jest za specjalny. Nie znam się na wojnach, znacznie lepiej wychodzą mi romanse :D Chyba zacznę pisać harlequiny O.o
      A psychiatra faktycznie przyda się Jagódce. W sumie szkoda, że następny rozdział to już epilog, ale za to jaki xD

      Usuń
    2. A ja za to lubię czytać nowe rozdziały u ciebie. Może nie mogę powiedzieć, że robi mi się wtedy ciepło na sercu, gdyż niektóre sceny mogą nawet przyprawić o dreszcze, ale cieszę się, gdy mogę poznać dalszy ciąg tej historii. Szkoda tylko, że tak szybko nastąpi jej koniec... Chyba masz w planach pisanie czegoś jeszcze? Ja się już zgłaszam jako twój czytelnik! :)

      Usuń
    3. Nie sądziłam, ze to opowiadanie może wywołać u kogoś dreszcze. Ale to chyba dobrze. Cóż na razie nie mam w planach kontynuacji tego opowiadania, bo nawet nie wiem jak mogłabym to zrobić. Ale planuje już coś zupełnie innego i może dłuższego. Przynajmniej ja bym tak chciała, ale wątpię czy coś z tego wyjdzie z moim leniem xD Cieszę się, że dzięki temu mogłam poznać ciebie i że ci się podobało, bo to naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy :)

      Usuń
  3. Masz dość bezustannie otaczającej cię ciemności, zamieniającej się na kilka godzin w blask trzeszczących świetlówek. Od dawna nikt nie przychodził, oprócz klawisza i kucharza. I osoby, którą zdążyłeś ironicznie nazwać "panem", bo przychodziła, by wyprowadzić Cię jak psa na spacerniak. Choć "pan" ani razu nie odezwał się do Ciebie słowem, już nabrałeś do niego wstrętu. Ciągła obecność gładkich ścian bywa dobijająca; zacząłeś żałować, że znalazłeś się wtedy w tamtym miejscu i przez to tutaj trafiłeś.
    Gdy usłyszałeś zbliżające się kroki, pomyślałeś, że to znów idzie członek ochrony. Zdumiałeś się jednak, widząc sylwetkę Idariale, naczelniczki. Wstałeś ze swojej pryczy i przyglądałeś się, jak otwiera zamek celi. Już po chwili do Twoich dłoni trafiła biała teczka opatrzona numerem 085, a w niej akta. Wyrok głosił – Kilkumiesięczna odsiadka…
    [fair-gaol.blogspot.com]
    (Zapraszamy do zapoznania się z oceną Twojego bloga)

    OdpowiedzUsuń