05 września 2012

Prolog

- Powiedz mi, jak to możliwe, że tu jesteś?
     Leżeliśmy wtuleni w siebie na polance. Tej samej, na której wyznał mi, kim tak naprawdę jest. Aniołem. Na początku był moim rycerzem, ale z czasem zaczęłam nazywać go Aniołem, bo gdy był przy mnie, nie pozwalał by stała się mi najmniejsza krzywda. Otaczał mnie swoimi ramionami, jakby to były najprawdziwsze skrzydła.  Był przy mnie i kochał mnie. A później okazało się, że naprawdę jest wysłannikiem niebios. Aniołem Stróżem. Moim Aniołem Stróżem.
 - Widzisz, kocham cię, a miłości nic nie jest w stanie powstrzymać – odpowiedział z tym swoim, tak bardzo uwielbianym przeze mnie, uśmiechem.
 - Tak po prostu? – wyprostowałam się i wsparłam na ręce. – A co z zasadą, że Aniołom nie wolno zakochiwać się w swoich podopiecznych? – ciężko było ukryć, że ciekawość, aż mnie zżera.
 - Pamiętasz, czemu pojawiłem się w twoim życiu?
 - Aż za dobrze – westchnęłam, a on uśmiechnął się.
 - Miałem pokazać ci, czym jest miłość. Sprawić byś uwierzyła w nią i w siebie. A gdy to zrobiłem, zostawiłem cię i sprawiłem tym samym, że wszystko czego miałem cię nauczyć, straciło dla ciebie sens. Na dodatek znienawidziłaś naszego stwórcę – wskazał wymownie na niebo.
 - A dziwisz mi się? – fuknęłam zakładając ręce.
 - Właściwie to nie, a nawet tak – zaśmiał się.
 - Nie rozumiem - przybrałam minę skrzywdzonego dziecka, która rozbawiła go jeszcze bardziej.
 - To ja nie rozumiem, jak twoja nienawiść mogła być tak wielka, z powodu kogoś takiego jak ja – zamrugał figlarnie tymi swoimi bursztynowymi oczami i zmierzwił blond czuprynę.
 - Najwyraźniej nie rozumiesz jeszcze czegoś – spojrzał na mnie zdziwiony.  – Mojej miłości do ciebie – zerwałam się na nogi i już miałam odmaszerować, kiedy chwycił mnie za rękę i przyciągnął z powrotem do siebie.
 - Ależ rozumiem – zapewnił szybko, obejmując mnie w talii. – I ogromnie mnie cieszy, że twoja miłość jest prawie tak wielka jak moja.
 - Prawie?
 - No w końcu zrezygnowałem dla ciebie z bycia Aniołem – oświadczył poważnym tonem.
 - Zaraz.. Co?! Jak to, nie jesteś już Aniołem?! - Moje oszołomienie sięgnęło chyba zenitu.
 - Sama powiedziałaś, że aniołom nie wolno zakochiwać się w swoich podopiecznych, a ja ten zakaz złamałem. Zrezygnowałem, więc z tego i stałem się śmiertelnikiem, by móc być z tobą.
     Patrzyłam na niego zaszokowana, nie będąc do końca pewna, czy dobrze zrozumiałam to, co właśnie powiedział.
 - Halo! Ziemia do Jagody – pomachał mi ręką przed nosem.
     Dopiero teraz zrozumiałam, co tak właściwie zrobiłam. Pozbawiłam go nieśmiertelności, mocy, skrzydeł! Tylko i wyłącznie dla tego, że nie chciałam być sama. Przez własną samolubną, egoistyczną wręcz, chęć bycia z nim za wszelką cenę, nie pomyślałam, że to nie mi przyjdzie ją zapłacić.
     Po policzku spłynęło mi kilka słonych kropli. Wiktor zaraz rzucił się do ich otarcia.
 - Hej, hej. Jagoda! Czemu ty płaczesz? - jego pewność siebie nagle zastąpiło zdezorientowanie.
 - Bo mi głupio – powiedziałam cicho, podciągając nosem i spuściłam wzrok.
 - Co? Czemu? – nie rozumiałam jak on w takiej chwili może być uśmiechnięty.
 - Bo przeze mnie straciłeś skrzydła.
 - Jagoda – jego twarz była teraz tak blisko, że czułam pulsujące od niego ciepło na własnej skórze. Ujął mój podbródek i uniósł go delikatnie, żebym musiała spojrzeć mu w oczy. – Ja ich nie straciłem. Oddałem je z własnej, nieprzymuszonej woli. Oddałem je, by móc być teraz z tobą, bo cię kocham, głuptasie.
     Spojrzałam w te piękne, bursztynowe i niczym nieskażone oczy i widziałam ją. Jego miłość do mnie, tak bezgraniczną i zapierającą dech w piersiach. Rzuciłam mu się w ramiona i schowałam twarz w jego koszuli. On gładził mnie delikatnie po plecach i całował we włosy, cierpliwie czekając aż się uspokoję. W końcu trochę ochłonęłam. Przyszła mi wtedy do głowy pewna myśli. Nie wytrzymałam i zadałam to gnębiące mnie, już od dawana, pytanie.
 - Czy ty czytałeś mi w myślach? – wyprostowałam się. Wiktor przygryzł wargę i uśmiechnął się szelmowsko. – Matko! Chyba zaraz spalę się ze wstydu – wyjęczałam zakrywając twarz w dłoniach.
     Jak teraz przypomnę sobie, o czym wtedy myślałam przy nim, zwłaszcza ta fragmenty o nim. Spalcie mnie żywcem, błagam. Nie chcę dłużej żyć. Przecież ja się totalnie ośmieszyłam. Te wszystkie kompromitujące myśli, które wytwarzał mój chory mózg, trafiały przecież prosto do niego!
     Zwiesiłam głowę, pozwalając włosom opaść i zakryć czerwoną ze wstydu twarz, w oczekiwaniu na wybuch śmiechu i kpiny. Nie doczekałam się tego jednak. Podniosłam nieśmiało wzrok i zobaczyłam bursztynowe oczy, wpatrzone we mnie jak w obrazek. Poczułam jak robię się jeszcze bardziej czerwona, a policzki palą mnie żywym ogniem. Odgarnął delikatnie kosmyki moich czarnych loków i założył je za ucho, muskając delikatnie przy tym dłonią moje wargi.
 - Ja tam lubię twoje myśli.
     Uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, za którym tak bardzo tęskniłam i pocałował mnie delikatnie i namiętnie zarazem. Aż czułam jak powietrze między nami zaczęło elektryzować się i strzelać iskierkami.
 - I już zawsze będziemy razem? – zapytałam odrywając się od niego.
 - Na dobre i na złe – zapewnił, po czym nasze usta znów się spotkały a ja doznałam nieba na ziemi.
 ___________________

Ten blog będzie kontynuacją opowiadania Utracona Miłość.  Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu :)
Wcześniej to opowiadanie znajdowało się na Onecie, ale zostało przeniesione tutaj, w dniu 5.09.2012, ponieważ wieczne problemy portalu, potrafiły doprowadzić człowieka do obłędu.

1 komentarz: